Ludzie, którzy wyszli na ulice Paryża, niszczyli m.in. drogie samochody, uszkodzili też Łuk Triumfalny. Kolejny weekend minął w atmosferze zamieszek i starć z policją. Francuzi są niezadowoleni z podniesienia akcyzy na paliwa i rosnących kosztów życia. Szkody spowodowane przez rozruchy są szacowane na 3–4 mln euro. Tymczasem Pamela Anderson, która obecnie mieszka we Francji, w serii tweetów powiedziała, że nie popiera przemocy, ale jednocześnie jest ona nieporównywalna ze strukturalną przemocą górnego 1 proc.
Z pewnym zaskoczeniem można przyznać, że gwiazda serialu „Słoneczny patrol” w tym wypadku ma wiele racji, krytykując kurs, jaki obecnie obrały polityka fiskalna i gospodarcza we Francji. Winnych niezadowolenia społecznego jest wielu. Począwszy od poprzednich polityków z lewa i prawa, ale też ze względu na mariaż gospodarki francuskiej i niemieckiej w postaci wspólnej waluty. Według najnowszych danych OECD za 2017 r. Francja stała się najbardziej obciążonym podatkami krajem na świecie. Na 36 badanych państw wpływy podatkowe rządu francuskiego odpowiadały 46,2 proc. PKB (43,4 proc. w 2000 r.).
Co ciekawe, jeszcze na początku 2018 r. Emmanuel Macron dążył do obniżenia podatków majątkowych płaconych przez najbogatszych, co sprawiło, że przez przeciwników został nazwany prezydentem bogatych. Słusznie mówił wtedy, że „nie można udawać, że możesz redystrybuować bogactwo, jeśli nie tworzysz go w pierwszej kolejności”. Problemem Francji jest to, że do tej pory nie udało się tam wdrożyć reform, które zmieniłyby strukturę opodatkowania i dostosowały wydatki społeczne w taki sposób, by gospodarka była bardziej konkurencyjna.
Tymczasem Eurogrupa ministrów finansów strefy euro, w której dominują Niemcy, nigdy nie marnuje okazji do skarcenia Francuzów za niezdolność do sprowadzenia deficytu budżetowego poniżej limitu 3 proc. PKB. Dodatkowo Francja ma ogromny dług publiczny. Macron chciał realizować politykę deflacyjną, zwalniając urzędników, tnąc wydatki samorządowe i podnosząc podatki pośrednie, co ostatecznie uderzy w najbiedniejszych. Przypomina to politykę deflacyjną Pierre’a Lavala w latach 30., której skutkiem był ciężki kryzys, dojście do władzy Frontu Ludowego i utworzenie populistycznego rządu Leona Bluma. Dlatego ludzie wyszli na ulice.
W gospodarce dotkniętej niedostatkiem inwestycji obcinanie wydatków rządowych i podwyższanie podatków pośrednich musi osłabić popyt, potwierdzając pesymistyczne oczekiwania, które powstrzymują biznes przed inwestowaniem, napędzając kolejny obrót koła deflacyjnego. Już dzisiaj stopa inwestycji we Francji wynosi niespełna 22 proc. PKB, gdy w 2008 r. była wyższa o 2 pkt proc.
Macron chciał budżetu dla strefy euro i szeregu mechanizmów restrukturyzacji zadłużenia dla krajów takich jak Grecja i Portugalia. Plany te nie staną się jednak impulsem prowzrostowym dla francuskiej gospodarki. Francja jest za to z pewnością świadkiem słabnięcia kolejnej głowy państwa, która nie jest w stanie przeprowadzić koniecznych reform. Wydaje się, że gorset wynikający z unii monetarnej jest zbyt ciasny. Mając własną walutę, reformowanie jest łatwiejsze w sensie społecznym. Ze zmianami w ciasnych regułach Eurogrupy, uszytych na buty marki niemieckiej, Francja sobie nie poradzi.
Według Paula Krugmana wielu politycznych problemów Europy można było uniknąć, gdyby niemal dwie dekady temu kraje o różnych poziomach rozwoju nie zdecydowały się na przyjęcie wspólnej waluty. Stworzenie euro doprowadziło do przejściowej fali euforii z ogromnymi inwestycjami napływającymi do krajów takich jak Grecja i Hiszpania. Ale bańka pękła. Podczas gdy Islandia, która zachowała swój pieniądz, mogła szybko odzyskać konkurencyjność dzięki dewaluacji waluty, kraje strefy euro, walcząc o obniżenie kosztów, zostały zmuszone do przedłużającej się recesji z wysokim bezrobociem. Dzisiaj próbują redukować świadczenia społeczne lub opodatkowywać konsumpcję jak Francja. Krugman uważa, że problemy te pogłębia konsens elit zakładający, że źródłem problemów jest rozrzutność, a rozwiązaniem drakońskie wyrzeczenia.
Niektóre ofiary kryzysu euro, jak Hiszpania, zdołały odzyskać konkurencyjność, ale za cenę ogromnego bezrobocia, dużego deficytu i rosnącego długu publicznego. Grecja nie wychodzi na prostą, a Włochy, jedna z trzech wielkich gospodarek pozostających w UE, mają za sobą dwie stracone dekady, podczas których PKB per capita spadł poniżej poziomu z 2000 r. Dlatego włoskie propozycje ekspansji fiskalnej, chociaż odbiegają od europejskiej ortodoksji, są krokiem w dobrym kierunku.
Francuskie protesty pokazują, że odpowiedzią na rosnące problemy musi być inna polityka podatkowo-społeczna.
Dwie rzeczy są pewne. Po pierwsze, sceny z Pól Elizejskich z ostatnich tygodni są dowodem, że własna waluta daje przestrzeń do koniecznych reform bez osiągania takiego poziomu konfliktu społecznego. Po drugie, europejski model kapitalizmu musi godzić zwiększanie konkurencyjności z solidaryzmem społecznym, tak jak to z sukcesem uczyniono w Szwecji i Polsce. Polska może być generatorem idei dla bardziej społecznie inkluzywnej i ekonomicznie konkurencyjnej Europy, bo stara Unia nie radzi sobie już z tą rolą.