Po nałożeniu sankcji na europejskie stal i aluminium Waszyngton bierze na celownik motoryzację. Bruksela chce pokazać, że nie da sobie w kaszę dmuchać – i szykuje odpowiedź.
prof. Katarzyna Żukrowska Instytut Studiów Międzynarodowych, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie / Dziennik Gazeta Prawna
Odpowiedź ma mieć trojaki charakter. Po pierwsze, Unia Europejska już złożyła na USA skargę w Światowej Organizacji Handlu. To na forum WTO rozstrzygnie się, czy cła na stal i aluminium z Europy były uzasadnione – jak twierdzi Waszyngton. Po drugie, Bruksela przygotowała listę ponad 100 produktów, na które w odwecie – i zgodnie z regułami Organizacji – chce nałożyć cła w wysokości od 10 do 50 proc. Po trzecie, Komisja Europejska prowadzi konsultacje w sprawie działań osłonowych dla unijnej branży metalowej.
Najbliższy realizacji jest punkt numer dwa: wprowadzenie dodatkowych opłat przy sprowadzaniu produktów z USA. Stosowną listę Komisja przygotowała, kiedy nie było jeszcze wiadomo, czy Amerykanie po raz kolejny wyłączą Unię spod stalowych ceł (dla reszty krajów z paroma wyjątkami weszły one w życie 23 marca). Na liście są m.in. produkty rolne, dżinsy, bourbon, whisky, ale też łodzie czy karty do gry. Listę Bruksela przedstawiła WTO 18 maja. Organizacja może wprowadzić dodatkowe cła po 30 dniach od zgłoszenia. Decyzji należy się spodziewać za mniej więcej dwa tygodnie.
Jak uspokajają eksperci, wpływ amerykańskich ceł na polską gospodarkę będzie znikomy. Nasi producenci wysyłają za Atlantyk zaledwie kilka tysięcy ton stali rocznie. Należy się obawiać raczej ubocznych efektów działań USA: zalewu europejskiego rynku przez zagraniczną produkcję. – Stany Zjednoczone w ub.r. sprowadziły z całego świata ponad 30 mln ton stali i wyrobów stalowych. Teraz na sporą część tej produkcji wytwórcy zaczną szukać rynków zbytu poza USA – tłumaczy Stefan Dzienniak, prezes Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej.
Setki upadłości
Dla tej „bezdomnej” stali Europa jest atrakcyjna, bo jej część powstaje w leżących nieopodal krajach, jak Turcja czy Rosja. Jak mówi Dzienniak, najbardziej zagrożona jest branża przetwórstwa stalowego, w normalnych warunkach bardzo konkurencyjna wobec zagranicznych podmiotów. – Nawet w Polsce nie istnieje ona bez importu, ale gwałtowny napływ dużej ilości produktu kompletnie rozreguluje rynek. Grożą nam setki upadłości – mówi prezes. Dodaje, że o ile samo hutnictwo daje w Polsce 22 tys. miejsc pracy, o tyle sektor przetwórczy mniej więcej pięć razy tyle.
Podobnie jest w innych państwach członkowskich. W związku z tym Komisja pracuje też nad osłoną rynku wewnętrznego. Mogłaby ona mieć postać kontyngentów, czyli maksymalnych ilości stali i jej wyrobów, jakie z danego kraju mogłyby trafiać na teren UE. Rozważany jest pomysł, aby przybrały one wartości z ubiegłego roku. Byłby to poziom ustalony przez rynek. Nie powinien powodować żadnych perturbacji.
Artykuł 232
Donald Trump nie jest pierwszym prezydentem, który sięga po protekcjonistyczne instrumenty w odniesieniu do stali i jej wyrobów. Od wielu lat podobnie robił praktycznie każdy poprzedni lokator Białego Domu: George Bush junior, Bill Clinton, George Bush senior, Ronald Reagan, Jimmy Carter, Richard Nixon – wszyscy albo nakładali na stal cła, albo wprowadzali kwoty importowe na nią i wybory z niej.
A jak mówi Bartosz Wiśniewski z Polskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych, w przeszłości – chociażby w latach 60. i 70. – spory handlowe między Stanami Zjednoczonymi a Europą bywały znacznie ostrzejsze. – Teraz raczej jesteśmy świadkami bardzo ostrej kłótni w rodzinie – tłumaczy ekspert.
Trudno też mówić o kompletnym paraliżu transatlantyckiego handlu. Wciąż są obszary, gdzie ten się liberalizuje. Tego samego dnia, w którym zaczęły obowiązywać cła na stal, Waszyngton poinformował, że uznał procedury kontrolne produkcji lekarstw z kolejnych dwóch państw członkowskich UE za równoważne amerykańskim. Oznacza to, że leki tam produkowane będą mogły niedługo trafić na amerykański rynek (na razie na liście jest 14 krajów, w tym Litwa i Rumunia; Polska jeszcze nie przeszła certyfikacji). A przecież redukcja ograniczeń pozataryfowych, w tym wzajemne uznawanie standardów i procedur, aby uniknąć podwójnego dopuszczania na rynek, była jednym ze sztandarowych celów wyrzuconego przez Trumpa do kosza TTIP, czyli umowy o wolnym handlu UE – USA.
Co może niepokoić? Waszyngton wprowadził cła na stal, zasłaniając się bezpieczeństwem narodowym (na mocy artykułu 232 z ustawy o handlu z 1962 r.). To argument, po który dotychczas w sporach handlowych sięgał bardzo rzadko. Cła zalecił zresztą raport Departamentu Handlu USA, który miał ocenić wpływ obrotu stalą na obronność USA. Konkluzja? Import powoduje, że moce wytwórcze lokalnego przemysłu są poniżej optymalnego poziomu, co stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa. Trzeba więc zmniejszyć jego poziom.
Pod koniec maja sekretarz handlu Wilbur Ross zlecił opracowanie podobnego raportu, tyle że badającego wpływ na obronność USA importu samochodów (motoryzacja to znacznie poważniejszy biznes dla UE niż produkcja stali). Zgodnie z prawem jego podwładni mają teraz 200 dni na przygotowanie dokumentu. Nietrudno sobie wyobrazić, że konkluzje będą podobne, co w raporcie o stali – i że Biały Dom podejmie w związku z tym podobne działania. Trump zapowiadał to jeszcze w trakcie kampanii wyborczej. – Wtedy będziemy mogli mówić o bardzo poważnym konflikcie – mówi Wiśniewski.
Razem przeciw USA
Na razie wobec działań Waszyngtonu Unia Europejska jest jednomyślna. Wyrazem tego był chociażby niedawny szczyt w Sofii. Komisja otrzymała tam od krajów członkowskich zielone światło dla podjęcia działań na arenie WTO. Dzisiaj nie wygląda na to, by któryś kraj miał się wyłamać.
Niedawno spekulowano, że takim państwem może być szykująca się do wyjścia z UE Wielka Brytania. Dzięki temu mogłaby liczyć na ulgowe traktowanie ze strony Donalda Trumpa. Brytyjska premier Theresa May zapowiedziała jednak, że jej kraj wspólnie z UE podejmie działania mające na celu ochronę pracowników i przemysłu. Nazwała amerykańskie cła nieusprawiedliwionymi i zapowiedziała, że podniesie kwestię wyłączenia UE i Wielkiej Brytanii z ceł na szczycie państw G7, który ma się odbyć pod koniec tego tygodnia. Bruksela konsekwentnie realizuje też politykę handlową, negocjując kolejne porozumienia o wolnym handlu – choćby z krajami zrzeszonymi w bloku Mercosur (Argentyna, Brazylia, Paragwaj, Urugwaj).
Ostre spory Europa – USA były w latach 60. i 70. Teraz to kłótnia w rodzinie
ROZMOWA
W sporze handlowym z Europą Amerykanie mają w ręku niezłe argumenty
Unia Europejska poskarżyła się do Światowej Organizacji Handlu – i co dalej?
To zależy od szczegółowości procedury, bo ona nie może trwać dłużej niż rok, a jeżeli dojdzie do apelacji – to nie dłużej niż rok i trzy miesiące.
Jak konkretnie wygląda ta procedura?
Zaczyna się od paneli negocjacyjnych, w których biorą udział przedstawiciele obu stron, i na podstawie których sporządzany jest finalny raport. Na tym etapie może dojść do porozumienia stron. Na marginesie warto zauważyć, że Amerykanie i Europejczycy przećwiczyli wszystkie stadia kłótni w handlu międzynarodowym. W zasadzie te dwie strony stanowiły prawo dla wymiany handlowej i rozwiązywania różnych problemów z nią związanych.
Reguły WTO przewidują konkretne ramy czasowe dla poszczególnych etapów tej procedury. A jak się ta cała sprawa zakończy?
Jeśli orzeczenie będzie korzystne dla Stanów Zjednoczonych, to Europejczycy z pewnością złożą apelację – i wtedy cała procedura wydłuży się o trzy miesiące. Proszę jednak zwrócić uwagę, że wytwórcy stali w międzyczasie dostosują się do panującego klimatu, więc będą ograniczać produkcję – i cła najprawdopodobniej po tym okresie zostaną zniesione.
Która strona ma lepsze argumenty w ręku?
Jak popatrzymy na polityków europejskich, to oni mówią, że to jest absolutny protekcjonizm. Amerykanie mogą wyjść z tego obronną ręką w tym sensie, że mają w handlu z Europą długotrwały deficyt na rachunku obrotów bieżących. A w przepisach unijnych jest powiedziane, że powrót do działań protekcyjnych jest możliwy właśnie w sytuacji długotrwałego deficytu w obrotach bieżących. Mogą więc użyć tego argumentu.
Handel stalą i wyrobami stalowymi to od dawna, zdaje się, jest kontrowersyjna kwestia – nie tylko w stosunkach USA i UE, ale w ogóle w handlu międzynarodowym.
Z amerykańskiej perspektywy wygląda to tak, że oni faktycznie za Reagana zredukowali znacznie swoje moce produkcyjne, jeśli idzie o stal, natomiast Europejczycy nie do końca. Politycy nie lubią przecież likwidować miejsc pracy. To, co robią Amerykanie, najbardziej uderzy oczywiście w gospodarkę niemiecką.
A co jeśli ktoś się nie zastosuje do rozstrzygnięć Światowej Organizacji Handlu?
Można wtedy próbować wymóc na krajach członkowskich różnego rodzaju represje na takim państwie. Przewidziane są również kary pieniężne i rekompensaty finansowe. Wydaje mi się jednak, że Amerykanie będą się w tym przypadku w stanie obronić. Między innymi dlatego, że tym razem bardzo solidnie przygotowali się do wprowadzenia tych ceł [mowa o raporcie oceniającym wpływ importu stali na bezpieczeństwo narodowe – red.]. Nie pamiętam jednak, żeby wcześniej między obu stronami było aż takie napięcie.