- Ustawa o SOP to niewykorzystana szansa. Nie zapisano w niej wzmocnienia dowódców ochrony poszczególnych VIP-ów. Szef ochrony jest tylko ochroniarzem, a nie decydentem. Nie wyciągnęliśmy wniosków po katastrofie smoleńskiej – uważa Marek Biernacki.
W tej kadencji Sejmu mamy trzeciego komendanta SOP, a wcześniej BOR. Co w tej służbie nie działa, że jest aż taka rotacja kadr?
Same decyzje dotyczące kierownictwa nic nie zmienią i nie będą miały wpływu na działanie służby. Przy tworzeniu SOP popełniono grzech pierworodny. Po przyjściu dobrej zmiany dokonano gwałtownych zmian kadrowych. I nie chodzi tu tylko o zwalnianie doświadczonych funkcjonariuszy liniowych, ale też o system szkolenia, np. wyrzucono instruktorów, którzy szkolili kierowców. Klucz zmiany nie był merytoryczny. To były czystki polityczne. Doszło do tego, że BOR chciało kupować zewnętrzne szkolenia kierowców. Sytuacja jest o tyle paradoksalna, że wcześniej to właśnie ich instruktorzy przeprowadzali tego typu szkolenia dla innych służb i administracji państwowej. Oni szkolili nie tylko siebie, ale także innych, np. żołnierzy i funkcjonariuszy SKW jadących na misje.
To nie znaczy, że dobrych usług szkoleniowych nie można znaleźć na zewnątrz.
Specyfika jazdy w BOR jest inna niż u zwykłego obywatela i w innych służbach. Po zmianach w roku 1989/1990 nastąpiła zmiana filozofii ich działania. My w ochronie przyjęliśmy sposób działania Secret Service – jazda w kolumnach, dosyć agresywna. To Amerykanie szkolili naszych instruktorów, których PiS wyrzucił. Swego czasu kupiliśmy też wiele aut BMW i w ramach tego zakupu naszych kierowców szkolili nawet instruktorzy z Formuły 1. Wtedy szkolono permanentnie – to była praca długofalowa. Szkolono też kierowców, jak się zachować, gdy samochód zostanie zaatakowany przez chuliganów czy demonstrantów. Teraz tych ludzi nie ma i to kończy się tak, że polityków wożą młodzi kierowcy, którzy nie wiedzą, jak wyłączyć „bomby” w samochodzie. Dobór kadry jest najprawdopodobniej polityczny – koleżeński, a nie merytoryczny.
Kolizje BOR zdarzały się też wcześniej.
No jasne. Tylko jak się policzy, to pewnie przez całą historię trwania BOR nie było ich tyle, ile przez ostatnie dwa lata SOP.
Czy zamiana BOR na SOP i nowa ustawa poprawiły tę służbę?
Po pierwsze, ta zmiana służyła do wyczyszczenia struktur. PiS chciał zwolnić niechcianych funkcjonariuszy. Nie przewidzieli, że wiele osób też się zwolni na własne życzenie. BOR wypracował sobie markę – każdy poważny biznesmen chciał ochronę z doświadczeniem w BOR. Jak borowiki kończyły służbę, to na prywatnym rynku pracy odnajdywali się bez problemu. Ostatnio tak dużo osób odeszło, bo SOP już tej marki nie ma, a ludzie woleli mieć w CV BOR. Po drugie, SOP może też prowadzić pracę operacyjną. Wcześniej BOR mocno współpracowało z policją i ABW. Teraz SOP ma dużo więcej zadań, a z tego będzie jeszcze sporo kłopotów. Zmieniono też systemy szkolenia, o czym już mówiliśmy na przykładzie kierowców.
Ta ustawa to niewykorzystana szansa. Nie zapisano tam wzmocnienia dowódców ochrony poszczególnych VIP-ów. Jak jest lot czy przejazd prezydenta USA, to końcową decyzję o trasie podejmuje szef ochrony. Nie ma miejsca na element polityczny. A u nas szef ochrony jest tylko ochroniarzem, a nie decydentem. Nie wyciągnęliśmy wniosków po katastrofie smoleńskiej, dalej ta odpowiedzialność jest rozmyta i SOP nie została tu wzmocniona.
Jak układa się współpraca z Amerykanami? Niektóre media donosiły, że właśnie ona była powodem problemów kierownictwa SOP.
Amerykanie jak tu przyjeżdżają, to zawsze chronią się sami. Oni dominowali zawsze, a teraz jeszcze bardziej. Takie incydenty jak badanie ich funkcjonariuszy alkomatem są przykładem tego, że te relacje są złe.
Jak wygląda sytuacja w innych służbach?
Szalone zmiany kadrowe zachwiały naszą współpracą z Amerykanami. Wcześniej przez 8 lat, a nawet dłużej, np. w wojsku, była kadra, która walczyła razem z nimi w Iraku czy Afganistanie. Teraz po stronie amerykańskiej oni są w Pentagonie, a nasi są na emeryturze. Ci ludzie na misjach się poznali, polubili, my zobaczyliśmy, jak działają Amerykanie, dużo się nauczyliśmy m.in. w Ghazni, a teraz tego nie wykorzystujemy. Mieliśmy kadrę wyszkoloną na polu walki i pozbyliśmy się jej w niezrozumiały dla Amerykanów sposób.
Ostatnio mieliśmy zatrzymania, gdzie współpraca służb polskich i amerykańskich była oczywista.
Tak, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego jasno powiedziała podczas posiedzenia sejmowej komisji ds. służb specjalnych, że przy zatrzymaniu pracowników Huawei działała na materiałach od Amerykanów. Tego typu współpraca może przebiegać bardziej lub mniej intensywnie. Nasi sojusznicy mogą się dzielić z nami wszystkim albo tylko tym, co bezpośrednio nam zagraża. I ta współpraca trwa, ale na przestrzeni ostatnich lat osłabła. Proszę spojrzeć na zamieszanie wokół natowskiego Centrum Eksperckiego ds. Kontrwywiadu. Amerykanie chcieli, by na szczyt Sojuszu w Warszawie CEK przygotowało kontr wywiadowczą doktrynę Sojuszu. Można było zmienić szefostwo centrum i na to mieliśmy zgodę, ale sposób, w jaki to zrobiono, nocne wejścia, wywołał awanturę. Doktryny nie przygotowaliśmy i to nas osłabiło.
A to nie jest tak, że dalej współpracujemy z Amerykanami, ale już nawet nie jako mniejszy brat, tylko jako bardzo daleki kuzyn?
Amerykanie szanują silnych. Jeśli mielibyśmy silniejszą pozycję w NATO i UE, to by nas bardziej szanowali i uważali za partnera, przez którego można na te organizacje wpływać. Teraz nie mamy takiej pozycji. To, co się stało podczas szczytu bliskowschodniego, byłoby nie do pomyślenia kilka lat wcześniej. Dla Ameryki posiadanie bezkrytycznego partnera jest wygodne. Ale bardziej ceni się podmioty bardziej samodzielne. Z naszej strony wiązanie się tak mocno tylko z administracją prezydenta Donalda Trumpa, a nie z urzędnikami Departamentu Stanu, jest błędem. My naprawdę mieliśmy markę w wojsku i służbach, a to się w ostatnich latach zmieniło. Pod względem bezpieczeństwa ostatnie lata są dla nas destrukcyjne.