Nie sprawdziły się przepowiednie przedsiębiorców oraz organizacji biznesu. Jakkolwiek kondycja sektora jest znacznie gorsza niż rok temu, to mafiozów na ulicach, tworzących szarą strefę pożyczania, nie widać.
DGP
Firmy pożyczkowe miały upaść, a ludzie mieli zacząć pożyczać od łysych jegomości z bejsbolami. Tak twierdziły organizacje przedsiębiorców tuż przed przyjęciem przepisów antylichwiarskich w marcu 2020 r. (Dz.U. z 2020 r. poz. 374; nowe regulacje drastycznie obniżyły limity kosztów pozaodsetkowych, które mogą naliczać firmy pożyczkowe poza oprocentowaniem). I jak na razie większość firm działa nadal, zaś o przypadkach mafijnych pożyczek nie słychać. Nadal co najwyżej niektórzy mówią, że „już niebawem tak się stanie”.
– Nie stanie się. Rynek dość dobrze dostosował się do gorszych czasów. Wszyscy rozumieją, że to nie okres prosperity, trzeba przetrwać 2–3 trudne lata. Ale do biznesu nie dokładamy – mówi wiceprezes jednej z największych firm pożyczkowych na rynku. Przyznaje zarazem, że nowe przepisy przełożyły się lub w najbliższym czasie przełożą się na upadłości tych firm, które od dawna balansowały na granicy opłacalności prowadzenia biznesu.

Straszenie mafią

– Już się przyzwyczaiłem do wizji gospodarczego krachu i mafii szalejącej na ulicach. Branża finansowa tak zawsze mówi, gdy ustawodawca przyjmuje przepisy chroniące konsumentów. A potem ani krachu nie ma, ani mafii, za to przepisy chroniące konsumentów pozostają – twierdzi z kolei Marcin Warchoł, wiceminister sprawiedliwości. I dodaje, że oczywiście nowe przepisy spowodowały, iż biznes pożyczkowy nie jest tak opłacalny, jak był jeszcze niedawno. Ale państwo – zdaniem Warchoła – musi przede wszystkim skupiać się na ochronie najsłabszych, czyli konsumentów, a nie bronić interesów pożyczkodawców.
– Czytam regularnie teksty, w których przedstawiciele pożyczkowego lobby wieszczą zagładę. Już widzą oczami wyobraźni mafiozów, straszą łamaniem rąk za niespłacone długi oraz wyprzedawaniem ślubnych obrączek w lombardach przez zadłużonych Polaków. To co łączy te publikacje, to fakt, że nie opierają się one na jakichkolwiek danych statystycznych obrazujących tę grozę. A przecież po tylu miesiącach powinny już jakieś być – zauważa Marcin Warchoł.
Branża pożyczkowa powołuje się głównie na to, że liczba udzielanych kredytów konsumenckich w ostatnich miesiącach zmalała. Głównie przez ostrzejszą selekcję (sprawdzanie zdolności kredytowej), ale zdaniem niektórych także z powodu mniejszego popytu. Ludzie bowiem, o ile tylko mogą, starają się obecnie nie zadłużać.

Obligacje zagrożone

Realnym kłopotem dla części firm mogą być niespłacone obligacje korporacyjne. Branża pożyczkowa chętnie korzystała z tego instrumentu pozyskiwania kapitału. Szkopuł w tym, że robiły to także firmy nieduże, w nienajlepszej kondycji finansowej. Po ograniczeniu rynku pożyczek brakuje im pieniędzy na wykup obligacji. Dlatego też branża pożyczkowa kilkukrotnie już apelowała do rządzących o to, by państwo skupiło obligacje korporacyjne firm pożyczkowych. W przeciwnym razie bowiem – jak wskazywano w bardziej lub mniej oficjalnych stanowiskach – ucierpią na tym przede wszystkim obligatariusze. A tymi często są zwykli konsumenci, którzy postanowili zarobić więcej niżeli poprzez ulokowanie swych pieniędzy na lokacie bankowej.
Michał Sadrak z branżowego portalu Obligacje.pl przypomina, że ostrzeżenia branży pożyczkowej, iż zabraknie pieniędzy na wykup obligacji, to nic nowego. Podobne głosy pojawiały się już kilkukrotnie.
– Ale trzeba przyznać, że dziś prezentowany scenariusz jest najbardziej realny – uważa Sadrak. Przy czym pamiętać jego zdaniem trzeba, że zawieszenie czy zakończenie działalności w zakresie udzielania nowych pożyczek nie powinno oznaczać braku możliwości wykupu obligacji. Firmy pożyczkowe przecież nadal zbierają pieniądze od pożyczkobiorców, z którymi zawarli umowy.
– Nie widzę żadnego powodu, by państwo wykupiło obligacje firm pożyczkowych i windykacyjnych. Byłaby to w zasadzie państwowa dotacja dla branży. A po co ją dotować, skoro przedstawiciele firm przekonują, że i tak zaraz zamkną działalność? – zauważa analityk.
Podobnie zresztą twierdzą rządzący. Jak przyznaje nieoficjalnie jeden z członków rządu, jeśli ktoś zdecydował się zarobić więcej i wybrał z natury rzeczy mniej bezpieczną inwestycję w obligacje korporacyjne firmy pożyczkowej, to musiał liczyć się ze stratą. Nie ma zatem żadnego powodu, ażeby państwo miało ratować pieniądze właśnie tych obligatariuszy, a nie wspierać osoby, które zmagają się z gospodarczymi skutkami epidemii i nie miały żadnych oszczędności.
Niektórzy jednak uważają, że państwo powinno wesprzeć branżę. Karol Szymański, of counsel w kancelarii RKKW - Kwaśnicki, Wróbel & Partnerzy, przypomina, że rynek obligacji krajowych jest bardzo istotnym źródłem pozyskiwania kapitału, zaś jego stabilność daje podstawy dla szybkiego rozwoju wielu mniejszych przedsiębiorstw.
– Przedstawiciele niektórych sektorów, w szczególności niebankowe podmioty z branży finansowej, częstokroć postrzegani byli przez „klasycznych” kredytodawców jako konkurenci, w efekcie czego emitowanie dłużnych papierów wartościowych stanowiło dla nich główny środek zapewnienia gotówki potrzebnej do czynienia nakładów inwestycyjnych – spostrzega Szymański. Jego zdaniem zatem postulat, by państwo dostrzegło znaczenie rynku długu korporacyjnego oraz zaproponowało rozwiązania pozwalające przetrwać obecny czas niepokoju, jest zasadny. Choćby po to, by – jak twierdzi prawnik – uchronić rynek obligacji przed erozją zaufania inwestorów.