Tempo wzrostu długu publicznego wyraźnie wyhamowało. Premier może mieć więc rację, zakładając bardzo dobry wynik. Ale nie będzie on najlepszy od początku transformacji.
Mówiąc w exposé o przyspieszającym wzroście gospodarczym, Mateusz Morawiecki chwalił się też innym osiągnięciem: niskim wzrostem długu publicznego. W jego opinii może to być pierwszy rok od 28 lat, gdy prawie on nie wzrośnie.
Pożytek z zaskórniaków
– To w 150. rocznicę urodzin Marszałka dokonaliśmy tego według jego formuły: romantyzm celów, pozytywizm środków – mówił premier Morawiecki. A w odpowiedziach na szczegółowe pytania posłów wyjaśniał, że w tym roku dług publiczny – jeśli wzrośnie – to nie więcej niż o 5 mld zł. Premier powiązał to z bardzo dobrą sytuacją w budżecie (po 10 miesiącach nadal miał on nadwyżkę).
– Po raz pierwszy od początku transformacji nie uzależniamy się bardziej od kredytu – i zagranicznego, i krajowego. Między innymi dlatego że rosną VAT i CIT – mówił Morawiecki.
Rzeczywiście, bardzo dobra kondycja państwowej kasy ma bezpośredni wpływ na tempo przyrastania długu. I jest ono bardzo niskie na tle poprzednich lat. Licząc metodą unijną (od krajowej różni się ona tym, że uwzględnia np. zadłużenie Krajowego Funduszu Drogowego), na koniec III kwartału tego roku dług wyniósł 1,011 bln zł i był o zaledwie 4,6 mld zł wyższy niż na koniec 2016 r. Dla porównania: po trzech kwartałach 2016 r. dług wzrósł o 59 mld zł, by przez cały rok zwiększyć się o 86,7 mld zł.
Dane po dziewięciu miesiącach 2017 r. są więc dobrym prognostykiem na cały rok i premier Morawiecki może mieć rację. Wynik byłby pewnie jeszcze lepszy, a prognoza pewna, gdyby w pierwszej części roku Ministerstwo Finansów nie pożyczało na zapas. Przy stosunkowo małych potrzebach pożyczkowych sprzedawało obligacje, tworząc zaskórniak na gorsze czasy. Ekonomiści nie mają o to pretensji do MF, to standardowa procedura, że emitent stara się maksymalnie wykorzystać bardzo dobrą sytuację na rynku. Ale ów zaskórniak urósł do nienotowanych jeszcze rozmiarów. Na koniec września wynosił 75 mld zł.
Ekspercka łyżka dziegciu
Eksperci zwracają uwagę na inny aspekt: jedną z pośrednich przyczyn mniejszego wzrostu długu jest słaby plan wykonania wydatków. A to nie zawsze oznacza coś dobrego.
– Z pobieżnej analizy widać, że zmniejszenie wydatków jest cykliczne, czyli wynika z gospodarczej koniunktury. Ona stoi za niższą dotacją do FUS – dobra sytuacja na rynku pracy zwiększa wpływy ze składek. I to jest przyczyną niższych kosztów obsługi długu. Trudno powiedzieć, że to w pełni zasługa rządu. Raczej bardzo korzystny efekt uboczny – mówi Piotr Bielski, ekonomista banku BZ WBK. Według niego przy takiej sytuacji w gospodarce tempo dostosowania poziomu długu powinno być nawet szybsze. Wypadałoby zrobić, co się da, żeby obniżać go przy dużym wzroście PKB, bo gdy karta się odwróci, wówczas zadłużenie znów zacznie rosnąć.
Swoją łyżkę dziegciu do tej beczki miodu dodaje jeszcze Mateusz Sutowicz, ekonomista banku Millennium. Choć jego argumentacja idzie w przeciwnym kierunku niż u Piotra Bielskiego. Jego zdaniem można by nawet przymknąć oko na rosnący dług, gdyby stało za tym coś gospodarczo pożytecznego, np. współfinansowanie projektów unijnych. – Wymagają one wkładu własnego, często finansowanego kredytem. Ale może zostać po nich coś trwałego, np. pożytek z infrastruktury. Słabe wykorzystanie funduszy UE można oceniać umiarkowanie negatywnie – uważa Sutowicz. Dodaje, że sam wynik, o którym mówi szef rządu, jest powodem do dumy, ale stoją za nim czynniki, które w dłuższym terminie mogą być niekorzystne.
Chętni do rekordu
Szarości wypowiedzi szefa rządu dodaje jeszcze fakt, że jest ona nieścisła w jednym ważnym punkcie, czyli w części o historycznym sukcesie w ograniczaniu tempa wzrostu długu. Tutaj rekord rządowi PiS „ukradli” poprzednicy z PO-PSL. Bo nie tak dawno nie tylko udało się zatrzymać wzrost długu publicznego, ale nawet go obniżyć. W 2014 r. dzięki umorzeniu obligacji skarbowych posiadanych przez OFE zadłużenie sektora rządowego i samorządowego spadło o prawie 60 mld zł. A licząc w ujęciu do PKB, dług zmniejszył się z 55,7 proc. PKB w 2013 r. do 50,2 proc. w roku 2014.
Ekonomiści nie są jednak zgodni co do tego, czy rok „reformy OFE” uwzględniać w zestawieniach, czy nie. Z jednej strony spadek zadłużenia rzeczywiście nastąpił, ale z drugiej został zadekretowany ustawą, a nie był efektem faktycznego oddłużenia.
Problem z rokiem 2014 jest o tyle istotny, że rzeczywiście odkąd prowadzone są statystyki długu publicznego, to – pomijając rok „reformy OFE” – nigdy nie uzyskano tak niskiego nominalnego przyrostu, jak zapowiada premier. W latach 1999–2016 przyrost długu liczonego metodą krajową był zawsze wyższy niż wspomniane 5 mld zł. Najmniejszy był w 2000 r., kiedy to wzrósł o 7 mld zł. W przypadku długu sektora instytucji rządowych i samorządowych (metoda unijna) minimalny przyrost długu – z wyłączeniem 2014 r. – miał miejsce również w 2000 r. i wyniósł 9,9 mld zł.