Prof. Świrski: W pokera można także przegrać. To się zdarza
Prof. Konrad Świrski, ekspert ds. energetycznych Politechniki Warszawskiej / Dziennik Gazeta Prawna
Tuż przed wizytą Trumpa doszło do zgrzytu. Amerykańskie Invenergy skierowała do sądu pozew przeciw Tauronowi. Chodzi o 1,2 mld zł. Ale Tauron mówi, że pozwu nie dostał. O co tu chodzi?
Spór dotyczący zielonych certyfikatów, czyli systemów wsparcia odnawialnych źródeł energii (OZE), i nie jest niczym nowym. Ale informacja wypuszczona przez Invenergy tuż przed wizytą prezydenta jest rodzajem PR-owego nacisku na polski rząd i pośrednio na kontrolowane przez Skarb Państwa spółki. Tak naprawdę nie jest to prawnicze pismo, ale raczej komunikat amerykańskiej spółki mający wzmocnić jej strategię negocjacyjną. Podstawowym problemem energetyki odnawialnej jest sztuczny system wspomagania inwestycji, który potrafi być zmienny. Z jednej strony koncern energetyczny w latach 2009–2010 był zobowiązany do gromadzenia zielonych certyfikatów, czyli świadectw pochodzenia czystej energii. Z drugiej strony producenci zielonej energii (farmy wiatrowe) upatrywali w certyfikatach wysokiej stopy zwrotu. Reguły są płynne, rynek niepewny, więc wszyscy próbowali minimalizować ryzyko. Z polskiej strony długoterminowe kontrakty zakupowe na certyfikaty podpisała PE-PKH, spółka celowa Tauronu. Ze strony amerykańskiej – nie Invenergy, a jego spółki celowe (polskie spółki inwestujące w farmy wiatrowe). Kontrakty na zakup zielonych certyfikatów na 15 lat podpisywano, gdy cena była wysoka (ponad 200 zł za 1 MWh). Ale od 2012 r. nowe regulacje wywróciły polski rynek OZE do góry nogami i cena spadła. Aż do ok. 20 zł obecnie. W momencie spadku cen certyfikatów sprzedający (w tym wiatrowe spółki z udziałami Invenergy) oczekiwali wysokich cen ze starego systemu, a kupujący, czyli PE-PKH, zmiany cen na podstawie klauzul adaptacyjnych. To zawarta w umowie możliwość renegocjacji cen z uwagi na zmiany mające charakter siły wyższej. Czyli m.in. zmiany prawa.
PE-PKH negocjowała dwa lata z farmami wiatrowymi, nim wypowiedziała umowę. W efekcie Tauron postawił PE-PKH w stan likwidacji. Czy w tej sytuacji nie staje się stroną sporu?
Nie, bo Invenergy też nią nie jest. Stronami umowy, a więc i sporu, były spółki celowe obu koncernów. Właściciele farm wiatrowych dobrze wiedzieli, jaki kształt ma rynek, i byli świadomi ryzyka stosowania klauzul adaptacyjnych. Negocjacje nie powiodły się, bo spadek cen zielonych certyfikatów na skutek zmian rynku OZE był ogromny i stawiał obie strony w obliczu bankructwa. Finalnie PE-PKH wypowiedział umowy i został postawiony w stan likwidacji. Sprawy znalazły finał w pozwach sądowych między farmami wiatrowymi a PE-PKH. Na razie polskie sądy podzielają zdanie Tauronu. Żądania Invenergy to nowe pole gry i maksymalizacja wszystkiego, co można otrzymać: Nie uznajemy wypowiedzenia umowy i płaćcie nam przez 15 lat najwyższą cenę, niezależnie od zmian na rynku. Na gruncie polskiego prawa roszczenia wydają się wątpliwe, a ponieważ problem dotyczy relacji polskich spółek, to jest to raczej próba przeniesienia sporu na poziom polityczny i wspomaganie pozycji negocjacyjnej przy okazji wizyty na najwyższym szczeblu.
Sprawa Taurona nie jest jedyna. Mamy też krajowy spór PGE–Enea, gdzie Enea jest takim Tauronem, a PGE tymi Amerykanami. Trwają mediacje. Sporna kwota to ponad 40 mln zł.
Sprawa jest podobna, umowy jednak różnią się szczegółami. Każda ze spraw będzie oddzielnie rozstrzygana. Tylko Tauron jest dzisiaj bardziej amerykański i nośny.
Nie uważa pan, że błąd tkwi znacznie wyżej? Wprowadzając system zielonych certyfikatów, państwo miało prowadzić ich skup, gdy będzie nadpodaż. Ale tak się nie działo.
To niedopatrzenie działalności regulacyjnej państwa. Zmieniono warunki systemu wspomagania inwestycji w energetykę odnawialną. Ten problem rykoszetem wraca na poziom rządowy, choć rząd chciał go od siebie odsunąć. Za chwilę okaże się, że mamy problem na poziomie politycznym z powodu braku długofalowego pomysłu na stabilny rynek OZE.