Trudno będzie urwać duży kawałek z tego tortu. Nasz rynek stawia zbyt wiele barier.

Prawie połowa brytyjskich firm eksportujących swoje towary na rynek Unii Europejskiej ma kłopoty z dostosowaniem się do zmian zasad w handlu towarami ze wspólnotą po ostatecznym rozwodzie Londynu z Brukselą – wynika z badań przeprowadzonych w połowie lutego przez British Chambers of Commerce. Może to mieć poważne konsekwencje dla biznesu na Wyspach: aż jedna czwarta eksporterów albo w ogóle zamierza zrezygnować z handlu z Unią, albo poważnie go ograniczyć. Przedsiębiorcy, dla których wymiana z kontynentem była do tej pory istotną częścią działania, poważnie rozważają przeniesienie interesu na terytorium UE.
– Rozwijając z sukcesami przez ostatnie 25 lat sprzedaż na terenie całej UE, która stanowiła ostatnio około połowy naszych przychodów, teraz stoimy w obliczu upadku naszego unijnego biznesu z powodu komplikacji związanych z brexitem. Nasi klienci z kontynentu sygnalizują, że nie zaakceptują dodatkowych ceł i wybiorą naszych konkurentów z UE. Kto może ich winić? Zrobiłbym to samo – mówił dla gazety „The Guardian” Mike Bennett, właściciel małej firmy tekstylnej Bennet Silks. Przedsiębiorca ostatecznie zdecydował się na uruchomienie centrum dystrybucji we Francji. Ale – o czym donosi brytyjska prasa – firmy z Wysp najczęściej wybierają Holandię. Amsterdam już pokonał Londyn w dziedzinie, w której Brytyjczycy do tej pory byli jedną z potęg. Londyńskie City było europejskim centrum usług finansowych. Ale już w styczniu było inaczej, np. dzienne obroty na parkiecie Cboe w stolicy Holandii były większe, wyniosły 9,2 mld euro, w porównaniu z 8,6 mld na giełdzie w Londynie. Amsterdam rządzi, bo – jak tłumaczył Agencji Reutera David Howson, prezes Cboe Europe, holenderski rynek finansowy ostatnio bardzo szybko rósł, w czym pomagało szerokie stosowanie języka angielskiego w mieście i holenderskie przepisy, przyjazne globalnym inwestorom. W przeciwieństwie do innych krajów europejskich, które są nastawione przede wszystkim na wspieranie krajowych przedsiębiorstw.
Michał Dembiński, główny doradca Polsko-Brytyjskiej Izby Handlowej, na ten aspekt zwraca właśnie uwagę. Polska mogłaby również skorzystać na pobrexitowym exodusie, ale stawia zbyt dużo barier biurokratycznych, które odstraszają takich przedsiębiorców jak Mike Bennett. – Polski rynek jest z ich punktu widzenia znacznie trudniejszy niż inne rynki w Europie. Znacznie trudniej jest u nas założyć spółkę, trzeba relatywnie dużo czasu na prowadzenie rozliczeń podatkowych, np. uzyskanie pozwolenia na budowę też jest trudniejsze w porównaniu choćby do krajów skandynawskich. Co innego duże korporacje, które patrzą na Polskę przede wszystkim przez pryzmat niskich kosztów – mówi. Dodaje, że brexit zwiększył zainteresowanie Polską jako miejscem do inwestowania, ale ilościowo jest ono znacznie mniejsze niż w innych krajach UE.
– Jeden z naszych członków działający w całej Europie w branży finansowej twierdzi, że na jedno pytanie o Polskę dostaje 12 pytań o Holandię. Nic dziwnego: jak spojrzymy na strukturę brytyjskich inwestycji w Polsce w ciągu ostatnich 30 lat, to dominują duże korporacje, dla których niskie ceny nieruchomości i tańsza praca zrekompensują zatrudnienie firm doradczych, które pomogą w przeskoczeniu barier biurokratycznych – mówi Dembiński. Jego zdaniem Polska ma szansę na przyciągnięcie firm z branży e-commerce, dla których po brexicie handel z UE stał się bardziej utrudniony. No i nadal może wieść prym w centrach usług dla biznesu.
– Jest duże zainteresowanie, nasi członkowie działający w branży nieruchomości dostają cztery–sześć zapytań miesięcznie od firm, które mogłyby zatrudnić od 100 do 600 osób. Duży popyt jest też na powierzchnie magazynowe, co wynika nie tylko z brexitu, ale w ogóle z tendencji przenoszenia logistyki i produkcji z Dalekiego Wschodu bliżej rynków europejskich – mówi Michał Dembiński. Ale dodaje, że rząd mógłby zrobić więcej, by przyciągać również małe i średnie firmy.
Na razie swoje pomysły mają podmioty z grupy państwowego Polskiego Funduszu Rozwoju. Janusz Władyczak, prezes KUKE – firmy zajmującej się ubezpieczaniem należności – zapowiada wprowadzenie specjalnego rozwiązania finansowego dla firm, które zdecydują się na zainwestowanie w Polsce i stąd przynajmniej część produkcji będą kierować na eksport. – Dzięki niemu łatwiej i na lepszych warunkach będą mogły pozyskiwać w bankach finansowanie swoich inwestycji i dalszego rozwoju. O stworzeniu oferty atrakcyjnej dla zagranicznych podmiotów rozmawiamy m.in. z PAIH i sektorem bankowym – mówi prezes Władyczak. Dodaje, że warto, by Polska na tym skorzystała z racji bardzo silnych dotychczasowych powiązań gospodarczych z Wielką Brytanią (przed brexitem była ona jednym z największych polskich rynków eksportowych), tym bardziej że zapowiada się ostra globalna walka o inwestycje bezpośrednie.
– Rywalizacja o inwestycje będzie zażarta, po tym jak w ubiegłym roku w Europie nie było napływu zagranicznych inwestycji bezpośrednich, co pokazują dane oenzetowskiej agendy UNCTAD, a globalnie ich spadek przekroczył 40 proc. Ten rok również ma być trudny pod tym względem. Spadek wartości projektów typu greenfield o 35 proc. w 2020 r. jest tego sygnałem – mówi szef KUKE. Przypomina, że wcześniej przyciąganie inwestycji szło Polsce bardzo dobrze, plasując nas na trzecim miejscu w Europie.
W przyciąganie Brytyjczyków na polski rynek chce się też zaangażować Polska Agencja Inwestycji i Handlu, choć na razie nie ma jeszcze gotowych propozycji. – Jesteśmy obecnie na finiszu uzgadniania szczegółów dodatkowych, większych działań, które wzmocnią wizerunek Polski wśród brytyjskich firm w kontekście potencjalnej relokacji biznesu. O starcie programu, jego poszczególnych elementach, poinformujemy już wkrótce – mówi Katarzyna Jedlińska z PAIH. Agencja obstawia, że najbardziej zainteresowane mogą być przede wszystkim firmy dystrybucyjne, posiadające odbiorców w krajach UE, jak również ci producenci, którzy współpracują z unijnymi dostawcami komponentów bądź podzespołów, a Wielka Brytania nie stanowi dla nich jedynego rynku zbytu.