Tak zwykł mawiać Jerry Sanders, założyciel AMD – drugiej co do wielkości firmy produkującej procesory do komputerów osobistych na świecie (po Intelu). Biznesmen w ten sposób uzasadniał, na czym polega przewaga jego firmy nad konkurencją: AMD produkowało u siebie. Konkurencja często była zdana na zewnętrznych dostawców.

Argument ten z powodzeniem można rozciągnąć na państwa: własnymi fabrykami czipów dysponują tylko najlepsi zawodnicy: USA, Korea Płd., Japonia, Tajwan, Chiny, w mniejszym stopniu Europa Zachodnia. To technologiczna superliga, o awansie do której marzymy i mówimy od dawna. Tak się jednak składa, że właśnie otworzyło się okienko transferowe.
Nie ma chyba firmy z tej branży, która nie rozglądałaby się za miejscem na nowy zakład produkcyjny. TSMC, Samsung, Intel, UMC – nawet jeśli w ostatnich latach odkładali plany ekspansji na półkę, to nienadążająca za globalnym popytem podaż przekonała ich, że dłużej czekać nie warto. Priorytetem dla rządu powinno być przekonanie tych gigantów, że doskonałą lokalizacją na następną fabrykę jest Polska.
Jasne, to porywanie się z motyką na słońce. Ale nie jesteśmy kompletnie pozbawieni argumentów. To prawda, że na dobrą sprawę branży półprzewodnikowej nigdy u nas nie było. Ale nasze uczelnie co roku wypluwają doskonałych inżynierów. Stać nas również na to, żeby taką inwestycję hojnie wspomóc finansowo.
Do kiesy trzeba będzie zajrzeć głęboko, bo mówimy o miliardach złotych. Samsung dogadał się niedawno z władzami Teksasu – w zamian za postawienie fabryki może liczyć na ulgi podatkowe w wysokości 800 mln dol. (3 mld zł) przez 20 lat. W przypadku najnowszych inwestycji TSMC lub Intela pieniądze te prawdopodobnie są jeszcze większe.
Już słyszę głosy oburzonych widmem kłaniania się wielkiemu biznesowi, ale wierzcie mi, warto. Fabryka czipów to nie zakład produkujący papier toaletowy. Po pierwsze, kosztuje zbyt dużo, żeby ją zwinąć za parę lat (obecnie kwoty z łatwością przekraczają 10 mld zł). Po drugie, zapewniłaby dużo (przeciętnie więcej niż tysiąc, w porywach do 3 tys.) bardzo wartościowych miejsc pracy. Po trzecie, ci ludzie stanowiliby doskonały wkład w rozbudowę kapitału ludzkiego tutaj, nad Wisłą. Po czwarte, taki zakład mógłby stanowić zalążek większego hubu półprzewodnikowego.
Po piąte, wizerunek Polski na świecie wszedłby na zupełnie inną trajektorię. Ktoś nas tam może kojarzy jako kraj niezłych usług, ale my zawsze mieliśmy ambicje być kojarzeni z zaawansowaną produkcją. Wytwórnia czipów nad Wisłą byłaby kamieniem milowym na tej drodze.
Takie historie w naszej części Europy już się zdarzały. Na początku wieku Niemcom udało się ściągnąć AMD (dzisiaj jest to GlobalFoundries) do Drezna, a nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że b. NRD ma z półprzewodnikami jeszcze mniej wspólnego niż my teraz (chociaż oczywiście branża istniała w Niemczech Zachodnich). Wysupłali wówczas ok. 1,5 mld dol. w ulgach, gwarancjach i pożyczkach. Awans do superligi kosztuje. Ale to już chyba najwyższa pora.