Zainteresowanie nową formą pomocy jest duże, ale Tarcza Finansowa 2.0 jest krytykowana za zbyt mały zakres, jak na skalę kryzysu.

Blisko 6,1 tys. wniosków o pomoc wartą niemal 1 mld zł z Tarczy Finansowej 2.0 złożyli przedsiębiorcy do poniedziałkowego południa. Polski Fundusz Rozwoju, który prowadzi program, wypłacił w tym czasie 160 mln zł. – Dla porównania w ciągu pierwszych dwóch dni działania tarczy 1.0, która miała o wiele większą skalę, złożono 11 tys. wniosków. Można powiedzieć, że realizacja drugiej tarczy na razie przebiega tak, jak się spodziewaliśmy – mówi Bartosz Marczuk, wiceprezes PFR.
Tarcza 2.0 działa od piątku, na razie mogą z niej korzystać firmy z 45 branż (jest plan, by rozszerzyć grupę o kolejne siedem), w sumie do wydania na subwencje jest 13 mld zł. PFR już w piątek sprzedał pierwszą serię obligacji, by mieć pieniądze na wypłaty dla firm. Pozyskał w ten sposób 5,25 mld zł. Dla porównania z całej Tarczy Finansowej 1.0 wypłacono w sumie ok. 61 mld zł.
Według Bartosza Marczuka tempo składania wniosków (można to robić za pośrednictwem 18 banków) nie jest zaskoczeniem. Z jednej strony przedsiębiorcy już się oswoili z programem, wiedzą, że nie muszą spieszyć się ze składaniem wniosków, bo nie ma zagrożenia, że pieniędzy zabraknie. Z drugiej po wsparcie w pierwszej kolejności zgłaszają się ci, którzy są zdeterminowani, bo ich sytuacja jest najtrudniejsza.
– To wypadkowa tych obu tendencji, więc poziom zainteresowania jest mniej więcej taki, jak oczekiwaliśmy – mówi wiceprezes PFR. Pytany, czy nowy program może rozładować niezadowolenie przedsiębiorców, którzy w coraz większej liczbie deklarują złamanie lockdownu, przypomina, jakie są warunki otrzymania subwencji. Jednym z nich jest np. zatrudnianie na etatach. – Protest dotyczy głównie firm z branży turystycznej, takich, które nie zatrudniały wcześniej pracowników na etatach. Ale jest już deklaracja ze strony resortu rozwoju, że będą one mogły uczestniczyć w tarczy branżowej, czyli ubiegać się np. o postojowe – mówi wiceprezes Marczuk. I podkreśla, że każdy, kto będzie się starał o finansowanie z tarczy 2.0, musi złożyć deklarację o zobowiązaniu do przestrzegania przepisów dotyczących ograniczeń w działalności oraz nakazów i zakazów ustanowionych w związku z pandemią. Jeśli te przepisy naruszy, ryzykuje cofnięcie pomocy.
Wygląda jednak na to, że uruchomienie nowej tarczy finansowej nie rozbroi bomby, jaką jest wzbierające zniecierpliwienie przedsiębiorców. Przykładowo Polska Federacja Fitness nie zmienia swoich planów otwarcia siłowni od 1 lutego, bez względu na nadal obowiązujący zakaz działalności. – Nowa tarcza PFR niczego tu nie zmienia, bo ze względu na warunki skorzystania z niej może ona objąć jedynie 15 proc. naszej branży – mówi Tomasz Napiórkowski, prezes PFF. Dodaje, że tarcza branżowa, w której są takie rozwiązania, jak jednorazowa pożyczka 5 tys. zł czy zwolnienie ze składek na ZUS, co prawda obejmuje ok. 85 proc. branży, ale pomoc z niej też jest niewystarczająca. – Pokryje nam ona zaledwie kilka procent kosztów. Bo nie doczekaliśmy się np. postojowego dla pracowników, którzy nie byli zatrudnieni na etatach – mówi Tomasz Napiórkowski.
To właśnie powszechne w fitness zatrudnianie na umowach zlecenia wykluczyło większość siłowni z korzystania z Tarczy Finansowej. Nie skorzysta z niej też spółka Sfinks, zarządzająca siecią restauracji. A to dlatego, że korzysta z uproszczonego postępowania restrukturyzacyjnego. – W takiej sytuacji pomoc z PFR nie przysługuje. Sfinks jednocześnie ubiega się o dofinansowanie luki płynnościowej w ramach programu Polityka Nowej Szansy prowadzonego przez Agencję Rozwoju Przemysłu – mówi Sylwester Cacek, prezes Sfinksa. Dodaje, że o pieniądze z PFR będą się ubiegać poszczególni franczyzobiorcy. I nie zakłada na razie otwarcia sieci restauracji mimo trwającego lockdownu. – Czekamy na zniesienie zakazu, choć potrafię zrozumieć frustrację restauratorów i dramatyczne wybory, których niektórzy dokonują. Jeśli rządowa pomoc nie dotrze szybko do przedsiębiorców, problem może eskalować – mówi prezes Cacek.
Podobnego zdania jest Adam Abramowicz pełniący funkcję rzecznika małych i średnich przedsiębiorców. Jak mówi, pierwsza Tarcza Finansowa PFR została przyznana szybko i każdemu, kto jej potrzebował. Z drugą tak nie jest. – Gdyby wsparcie było dobrze przygotowane, to nastroje w firmach byłyby zdecydowanie lepsze. A skoro są, jakie są, to znaczy, że coś zawiodło. Naszym zdaniem zakres Tarczy Finansowej 2.0 jest po prostu zbyt mały. Nasza analiza wykazuje, że nie obejmuje ona firm, mimo że są zamknięte. Dlatego zaproponowaliśmy, żeby włączyć do niej dodatkową grupę, czyli przedsiębiorstwa, które mają spadek obrotów 70–90 proc., bez względu na kod PKD. Ale na razie jest to wołanie na puszczy – mówi Adam Abramowicz. Dodaje, że radykalizacja nastrojów wśród przedsiębiorców go nie dziwi.
– Ktoś, kogo się pozbawia możliwości zarobkowania, a jednocześnie nie uwalnia się go od kredytów, czynszów i zobowiązań wobec swoich pracowników, jest postawiony w dramatycznej sytuacji. I stojąc pod ścianą, będzie działał emocjonalnie, broniąc się w każdy możliwy sposób. Tarcza Finansowa 2.0 raczej tego nie zmieni albo zmieni w ograniczonym zakresie – uważa rzecznik MSP. Według niego błędem jest założenie, że o pomoc mogą ubiegać się jedynie wybrane branże, identyfikowane po kodzie PKD, a najlepszym dowodem na to jest ciągłe rozszerzanie katalogu uprawnionych. – Rząd przyjął taką filozofię, że wsparcie mają dostać firmy zamknięte i „celuje” po PKD – a okazuje się, że PKD nie opisuje wszystkich zamkniętych branż. Trzeba zastosować inne kryterium, np. spadku przychodów bez względu, w jakiej branży kto działa. Jeśli to się nie zmieni, to może być ogromny problem z opanowaniem niezadowolenia społecznego – ocenia Adam Abramowicz.