O 1000 zł niższą emeryturę dostanie dzisiejsza 30-latka, do 2030 r. stracimy bezpowrotnie 1 mln miejsc pracy, nasz PKB będzie rosnąć o 1 pkt proc. wolniej, a budżet nie zyska prawie 20 mld zł rocznie – to koszty braku decyzji w sprawie podniesienia wieku emerytalnego.
Szczegółowe wyliczenia przeprowadzili eksperci Instytutu Badań Strukturalnych Maciej Bukowski, do niedawna jeden z doradców premiera i współautor strategii Polska 2030, oraz Piotr Lewandowski. Poruszający raport przedstawili prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu. Na razie dyskusja o konieczności wydłużenia aktywności zawodowej nie wychodzi poza akademicką debatę, a wszelkie projekty zmian rozbijają się o kampanię wyborczą.
● Przeciętny Polak pracuje dziś połowę życia. Tego nie wytrzyma żaden system ubezpieczeń. Polka jest dziś aktywna zawodowo znacznie krócej (o 10 pkt proc.) niż Holenderka, Dunka czy Estonka. Dłuższy jest też czas, jaki spędza na emeryturze – 27 proc. życia. Jeśli nie zmienimy wieku emerytalnego, to w 2030 r. Polki będą bierne zawodowo aż przez 60 proc. życia. Bukowski nazywa to polską labą. – Dotyczy ona też skłonności do reformowania. Jesteśmy w ogonie Europy. Świadomość powagi wyzwań demograficznych, która wywołała tam serię zmian, do Polski przenika z wielkim trudem. A wiek emerytalny znajduje się na czele listy zaniedbań – dodaje Lewandowski.
● Zaledwie 12 proc. Polek w wieku 60 – 64 lata pracuje. To 3 – 4 razy mniej niż w krajach, w których zarówno kobiety, jak i mężczyźni mogą skorzystać z emerytur po ukończeniu 65 lat.
● Marnujemy prawie 1 mln nowych miejsc pracy – gdybyśmy już dziś zaczęli podnosić wiek emerytalny, by za 10 lat osiągnąć poziom 67 lat, to już w latach 2015 – 2016 moglibyśmy oczekiwać dodatkowych 350 tys. kobiet i 150 tys. mężczyzn na rynku pracy. A po latach 2020 – 2022 podaż pracy kobiet byłaby o blisko 500, a mężczyzn o prawie 300 tys. osób rocznie wyższa.
● Budżet marnuje 17 – 18 mld zł rocznie – jak podkreślają eksperci, z chwilą gdy wiek wyniósłby 67 lat, finanse publiczne zyskałyby 17 – 18 mld zł rocznie (według cen z 2010 r.), tj. ok. 1,3 proc. PKB. – To rząd wielkości w pełni porównywalny z tym, ile budżet zyskał przejściowo na zmniejszeniu składki do OFE. Tyle dodatkowych długów każdego roku kosztuje nas więc „polska laba” – mówi Bukowski.
● Emerytury będą zatrważająco niskie – 60-latka urodzona w 1981 r. dostanie 18 proc. ostatniej pensji, co daje (zakładając, że jej płaca w roku 2041 wyniesie ok. 9 tys. zł w przeliczeniu na dzisiejsze ceny) ok. 1600 zł. Podniesienie wieku emerytalnego poprawia tę relację do 27 proc. i podnosi emeryturę do 2700 zł. Oprócz tego trzeba się liczyć z ogromnymi dopłatami z budżetu do świadczeń osób nieosiągających minimum.
Na razie rząd chowa głowę w piasek. Zwolennikiem podniesienia wieku emerytalnego jest minister Michał Boni. Ale nie ma szans w konfrontacji z minister Jolantą Fedak i ministrem finansów Jackiem Rostowskim. Minister Fedak w wywiadzie dla „DGP” utrwala też kolejny mit. – Wprowadzenie wyższego wieku może spowodować, że znacznie wzrośnie liczba starszych osób bez pracy – mówi. Przeczą temu dane statystyczne i doświadczenia innych krajów. Także w Polsce po likwidacji przywilejów w 2009 r. wzrósł wskaźnik zatrudnienia starszych osób.
Dalszy brak działań doprowadzi nas do sytuacji, w której będziemy musieli podnosić wiek z dnia na dzień, tnąc równocześnie wypłacane świadczenia. Dlatego lepiej decyzje o dłuższej pracy podjąć teraz. I tak jest już późno.