Mniej zamożni podatnicy znowu finansują świadczenia tym, którzy mają lub zarabiają więcej. A tak być nie powinno. Tylko przestrzeganie zasady pomocniczości – państwo, szanując pieniądze, które bierze od podatników, pomaga tylko tam, gdzie musi, i jest to opłacalne – gwarantuje, że unikniemy grabienia słabszych kosztem silniejszych, lepiej zorganizowanych czy zaradniejszych.
W weekend rozmawiałem na Mazurach z lokalnym przedsiębiorcą. Pytałem, jak żyją ludzie tam, gdzie bezrobocie wynosi 20 proc. Mówił sporo o „mistrzach wykorzystywania pomocy”. „Panie, oni przy panu są jak profesorowie, znają każdy najdrobniejszy nawet przepis, z którego mogą wycisnąć pieniądze” – mówił. Podobnie, choć nieoficjalnie, wypowiadają się pracownicy socjalni czy zatrudnione w gminach osoby przyznające pomoc. Jak podkreślają, sprawy zaszły tak daleko, że praca się nie opłaca. Gdy zsumuje się pomoc socjalną, a odejmie koszty, jakie ponosi osoba, która wypadłaby spod opiekuńczego parasola urzędów po przekroczeniu określonego dochodu, okazuje się, że lepiej pozostać biernym. Państwo samo wpędza swoich obywateli w beznadziejną pułapkę bezczynności i kombinacji.