Szpitale zarabiają na inwazyjnym leczeniu kardiologicznym. Zachowawcze przynosi straty. Najbardziej intratne zabiegi przeprowadzają podmioty niepubliczne. Autorzy raportu NIK wyliczają, że w ciągu 10 lat wydatki NFZ na kardiologię wzrosły trzykrotnie, z 1 do 3 mld zł. Na samą kardiologię inwazyjną aż sześciokrotnie: z 0,2 mld zł do 1,2 mld zł. A w ciągu kilku lat liczba pracowni hemodynamicznych (przeznaczonych do leczenia osób z zawałami) wzrosła z 124 w 2010 r. do 167 w 2014 r.
Przykładowe wyceny / Dziennik Gazeta Prawna
Większość prowadzona jest przez wyspecjalizowane placówki niepubliczne – często na terenie szpitali specjalistycznych. Efekt jest taki, że na milion mieszkańców przypadają cztery takie ośrodki, choć jak twierdzi NIK, według wytycznych europejskich towarzystw kardiologicznych wystarczą dwa.
– Przychód osiągany przez szpitale z tytułu leczenia inwazyjnego pacjenta z ostrym zespołem wieńcowym (potocznie: z zawałem serca) przyjętego w trybie pilnym wynosi obecnie od 9,4 tys. zł do 16,4 tys. zł, a przychód z tytułu leczenia zachowawczego pacjenta z tym samym schorzeniem – od 1,6 tys. zł do 2,9 tys. zł. – piszą kontrolerzy NIK. I wskazują, że w ościennych krajach różnice są o wiele mniejsze, np. na Litwie dwuipółkrotnie, a w Niemczech leczenie inwazyjne wycenia się dwukrotnie lepiej niż zachowawcze. Kontrolerzy wyliczyli też – na podstawie danych ze szpitali – ile da się na nich zarobić. Przy leczeniu inwazyjnym „zysk” sięga ok. 3–7 tys. zł. Na leczeniu zachowawczym procedury przynoszą 1–2 tys. zł straty. Przy wykonywaniu obu typów świadczeń wydatki się równoważyły. Jednak wiele placówek postawiło tylko na leczenie inwazyjne. W skontrolowanych placówkach niepublicznych stanowiło ono od 81 do 99 proc. wszystkich świadczeń kardiologicznych – pomimo że umowy z NFZ były zawarte na pełen zakres. W przypadku publicznych kardiologia inwazyjna stanowiła od 31 do 81 proc.
Placówki niepubliczne do tego stopnia skupiły się tylko na tych dochodowych świadczeniach, że kilka z nich np. nie posiadało własnej izby przyjęć (by zminimalizować koszty). Korzystały z prowadzonej przez szpital, w którym dzierżawiły pomieszczenia. W jednej z kontroli potwierdzono, że na izbie selekcjonowano pacjentów: potrzebujący leczenia inwazyjnego, na którym można zarobić, wysyłani byli do placówki niepublicznej mającej umowę z NFZ. Ci niewymagający pilnej pomocy, ale i niegenerujący zysku, trafiali na oddział chorób wewnętrznych w szpitalu.
Na dodatek wynajmowanie pomieszczeń i rezygnowanie z prowadzenia kardiologii samodzielnie nie przełożyło się długofalowo na poprawę finansów placówek, które weszły w taki układ.
NIK twierdzi też, że czas hospitalizacji po zabiegu ulegał sukcesywnemu skracaniu. Przy leczeniu inwazyjnym w 2014 r. w skontrolowanych placówkach publicznych pacjenci leżeli 6,6 dnia, w niepublicznych już o dwa dni krócej, bo 4,4 dnia. To o wiele krócej niż np. w Niemczech, Austrii czy na Węgrzech – gdzie się wykonuje najwięcej angioplastyk – hospitalizacje trwały tam od 8 do 10 dni. W części skontrolowanych ośrodków pacjentów, u których rozpoznano zawał typu STEMI, odsyłano do domu nawet w czasie krótszym niż 48 godzin. Tymczasem wytyczne Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego mówią o 72 godzinach.
NIK potwierdziła też, że placówki rozliczały planowe leczenia jako ratujące życie. Dotyczyło to ok. 33 proc. powtórnych hospitalizacji. NFZ nie dopatrzył się jednak nieprawidłowości, ponieważ sprawdzał jedynie, czy nie ma błędów formalnych w prowadzonej dokumentacji.
Wnioski? Autorzy raportu NIK zaapelowali do MZ o jednoznaczne określenie wymogów dotyczących posiadania izby przyjęć, a także standardów postępowania medycznego w ramach kardiologii inwazyjnej, do NFZ o skuteczniejsze kontrole. Zaapelował też o urealnienie wycen świadczeń i ich okresowy przegląd uwzględniający zmiany kosztów.
Spośród świadczeniodawców kontrolą objęto: po dwie placówki American Heart of Poland oraz Intercard, po jednej Allenort oraz Polskiej Grupy Medycznej, Raciborskie Centrum Medyczne oraz szpitale publiczne: powiatowe lub miejskie w Chorzowie oraz w Starachowicach, Szpital Specjalistyczny im. Sz. Starkiewicza w Dąbrowie Górniczej, Wojewódzki Szpital Specjalistyczny nr 3 w Rybniku, a także Kliniczny Szpital Wojewódzki nr 2 im. św. Jadwigi Królowej w Rzeszowie.
Co na to kontrolowani? – Mieliśmy zastrzeżenia do wyciągniętych przez NIK wniosków i zostały one przekazane – mówi nam przedstawiciel jednej z firm. – NIK nie stwierdziła żadnych istotnych nieprawidłowości w działalności Grupy AHP. Wyniki leczenia osiągane w naszych klinikach – zarówno 30-dniowe, jak i roczne – są lepsze niż średnia krajowa, co najlepiej świadczy o naszej skuteczności w postępowaniu z pacjentami z chorobami układu krążenia – uważa prof. Paweł Buszman, prezes Grupy American Heart of Poland. I dodaje, że jego szpitale mają kompleksowy zakres usług.
Z kolei Stowarzyszenie Zawodowe Kardiologów Interwencyjnych w przesłanym nam komentarzu neguje postawione w raporcie tezy. Twierdzi m.in., że z map potrzeb zdrowotnych wynika, że placówek kardiologii inwazyjnej powinno być nawet więcej niż obecnie, a jednoznacznych wytycznych europejskich co do ich liczby nie ma. Jeżeli zaś chodzi o wybieranie przez podmioty tylko najlepiej płatnych procedur, stowarzyszenie stwierdza, że leczenie inwazyjne daje duże lepsze wyniki niż zachowawcze. – Duże ośrodki publiczne mają taki sam wskaźnik interwencji co placówki prywatne. Inaczej wygląda to w przypadku małych szpitali publicznych. Niektóre z nich z powodu ograniczania wydatków na zabiegi interwencyjne nie wykonywały ich lub ograniczały badania interwencyjne tylko do diagnostyki bez wykonywania kosztownych zabiegów naprawczych – twierdzi organizacja. Jej zdaniem to mogło dawać taki wynik finansowy: strata na leczeniu zachowawczym i wysoki zysk na wykonaniu tylko koronarografii.
Kontrole NIK nie mają nic wspólnego z zapowiedzianymi w ostatnim dniu kwietnia zmianami taryf dla części świadczeń kardiologicznych i, co trzeba podkreślić, były realizowane za czasów poprzedniego rządu. Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji przygotowała już propozycje nowych stawek rozliczania właśnie kardiologii interwencyjnej. Oparła je na danych wysłanych jej przez same placówki medyczne. Wyceny najbardziej zyskownych procedur mają spaść średnio o 30 proc., ale niektórych nawet o ponad połowę. To spowodowało falę protestów. Choć konsultacje oficjalnie się zakończyły, MZ zachęca, by przesyłać opinie, ale oparte na wyliczeniach. Jak mówi nam wiceminister zdrowia Krzysztof Łanda, na razie żadna placówka ani ekspert krytykujący obniżki nie przedstawili kosztów zabiegów.
Zmiany miałyby wejść w życie w nowym roku, równocześnie z podwyższeniem innych procedur kardiologicznych, m.in. tych zachowawczych. Propozycje w tym zakresie najprawdopodobniej poznamy już w przyszłym tygodniu.