Jakiś czas temu pojawiła się koncepcja, żeby sprawy ubezpieczeniowe przenieść z sądów powszechnych do administracyjnych. Spotkało się to ze sprzeciwem środowiska sędziowskiego, bo taka zmiana oznaczałaby rewolucję – sądy administracyjne zostałyby zasypane setkami dodatkowych spraw, wymagałoby to zmiany wielu przepisów, stworzenia infrastruktury, zatrudnienia sędziów itp. Mało jest natomiast argumentów merytorycznych. Tymczasem rozstrzyganie spraw ubezpieczeniowych przez sądy pracy zamiast przez sądy administracyjne od początku było pozbawione większej logiki.

Co mają bowiem wspólnego ubezpieczenia społeczne i prawo pracy? To, że składki opłacają pracownicy… Ale robią to także przedsiębiorcy i zleceniobiorcy, a więc to żaden argument. Bardziej zasadne jest powołanie się na fakt, że to pracownicy otrzymują zasiłki, a więksi pracodawcy je nawet wypłacają. Ale zasiłki mogą otrzymywać także inne osoby... Tu kończy się sensowna argumentacja. Niewątpliwie ktoś musiał się zajmować takimi sprawami i padło na sądy pracy.
Tymczasem związek prawa pracy z ubezpieczeniami społecznymi jest bardzo daleki. Są to całkowicie odmienne gałęzie prawa. Prawo pracy jest ściśle związane z prawem cywilnym, o czym wprost mówi art. 300 k.p. (w sprawach nieuregulowanych w k.p. stosuje się przepisy k.c.). Obie te gałęzie opierają się na zasadzie swobody umów (zdecydowanie bardziej ograniczonej w zakresie prawa pracy) i zaliczają się do prawa prywatnego.
Tymczasem składki ZUS to danina publiczna pobierana w trybie administracyjnym. Tym samym kwestie związane ze składkami mają charakter publicznoprawny – podobnie jak w przypadku podatku dochodowego. Związek między PIT a ZUS potęguje podstawa wymiaru obu danin, czyli przychód w rozumieniu podatkowym (do celów PIT pomniejszony o koszty uzyskania przychodów).
Skoro zatem podatek dochodowy i składki ZUS opierają się na tym samym pojęciu, niezrozumiałe jest rozpatrywanie spraw w tym zakresie przez sądy odrębnych typów. Tymczasem o przychodach na gruncie podatkowym orzekają sądy administracyjne, a o przychodach na użytek ZUS – sądy powszechne. To zaś prowadzi do różnic w orzekaniu. I o ile sądy administracyjne nie mają większych problemów, by przeciwstawić się fiskusowi, o tyle sądy pracy są mniej skore do przeciwstawiania się ZUS.
Powodów jest wiele. Przede wszystkim sądy administracyjne są lepiej przygotowane merytorycznie do orzekania w sprawach dotyczących przychodów. Spraw podatkowych jest więcej, a dodatkowo w zakresie PIT obok olbrzymiej liczby wyroków jest jeszcze ogrom interpretacji podatkowych. Tymczasem sprawami ubezpieczeniowymi zajmują się często sędziowie będący specjalistami z prawa pracy. Nie ujmując im niczego, nie można być specjalistą od wszystkiego. Znając się na urlopach i czasie pracy, niekoniecznie trzeba znać się na przychodach. Oczywiście można się doszkolić.
I tu docieramy do kolejnego problemu – sądy pracy w zakresie ZUS zazwyczaj są szkolone… przez ZUS. Uczestnicy takich szkoleń mówią, że w spornych sprawach prowadzący albo udzielają odpowiedzi wymijających, albo uzasadniają obowiązek zapłaty składek, nawet jeśli więcej argumentów wskazuje na możliwość ich uniknięcia.
Takie podejście organu rentowego widać także w wydawanych interpretacjach – np. mimo oczywistego zapisu par. 2 ust. 1 pkt 26 rozporządzenia ministra pracy i polityki socjalnej z 18 grudnia 1998 r. w sprawie szczegółowych zasad ustalania podstawy wymiaru składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe (t.j. Dz.U. z 2017 r. poz. 1949) ZUS domaga się zapłaty składek od przychodu z tytułu używania samochodu służbowego do celów prywatnych, twierdząc, że auto nie jest środkiem lokomocji (np. interpretacja ZUS z 24 lipca 2014 r.. sygn. DI/100000/43/803/2014). W takich okolicznościach nie dziwią wyroki takie jak ten Sądu Najwyższego z 27 listopada 2018 r. (sygn. akt I UK 319/17) i Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu z 12 września 2018 r. (sygn. akt III AUa 804/18), w których sędziowie oparli się nie na przepisie, ale na stanowisku ZUS i opowiedzieli się za wyłączeniem samochodów ze środków lokomocji.
Odmienne podejście sądów do tej samej tematyki nie sprzyja przejrzystości prawa – zdarza się, że praktycznie w tym samym czasie zapadają odmienne wyroki na użytek PIT i ZUS. Przykładem są noclegi zapewnione pracownikom poza podróżami służbowymi (np. pracownikom budowlanym).
Przed laty fiskus i ZUS były zgodne – wartość takiego noclegu była uznawana za przychód. Kiedy jednak Trybunał Konstytucyjny wydał 8 lipca 2014 r. wyrok (sygn. K 7/13), nastąpiła zmiana podejścia do tego tematu. TK stanął na stanowisku, że przychód jest tylko wtedy, gdy świadczenie zostało spełnione w interesie pracownika. Warunek ten nie jest spełniony w przypadku podróży pracowniczej. Pracownik niewątpliwie udaje się w nią w interesie pracodawcy, a nocleg jest po prostu kosztem realizacji usługi. Trudno dopatrzeć się tu przysporzenia majątkowego u pracownika – nie staje się on bogatszy tylko dlatego, że przenocował w hotelu. Noclegi zapewnione pracownikowi w związku ze świadczeniem pracy na wyjeździe nie są więc jego przychodem. Sądy administracyjne zaczęły więc orzekać w taki sposób.
10 grudnia 2015 r. SN wydał jednak uchwałę w trzyosobowym składzie (sygn. akt III UZP 14/15), w której doszedł do całkowicie przeciwnego wniosku. W opinii SN wartość świadczeń ponoszonych przez pracodawcę z tytułu zakwaterowania pracowników jest przychodem ze stosunku pracy i stanowi podstawę wymiaru składek na ubezpieczenie społeczne. Podkreślenia wymaga, że cały skład sędziowski stanowili specjaliści od prawa pracy i ubezpieczeń. Przeglądając ich publikacje, nie sposób znaleźć teksty podatkowe, można zatem przyjąć, że nie byli oni specjalistami w zakresie PIT i nie byli na bieżąco z aktualnym orzecznictwem administracyjnym i interpretacjami podatkowymi. Historia kołem się toczy, więc sądy administracyjne zaczęły orzekać, że nocleg jest przychodem, powołując się na uchwałę SN (np. wyrok NSA z 28 lipca 2020 r., sygn. akt II FSK 959/18).
Gdyby o przychodach zawsze orzekały te same sądy (z oczywistych względów sądy administracyjne), obywatele mogliby liczyć na większą spójność prawa, a ZUS nie mógłby tak bezkarnie nadinterpretowywać prawa. Warto rozważyć powrót do tej koncepcji. ©℗