Po skandalu w Rejowcu MEN rozważa zamknięcie niepublicznych ośrodków wychowawczych dla młodzieży.
Młodzieżowe ośrodki wychowawcze / Dziennik Gazeta Prawna
Pobicia, znęcanie się, polewanie wrzątkiem – m.in. do takich zdarzeń miało dochodzić w Niepublicznym Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym w Rejowcu (woj. lubelskie). Prokuratura postawiła zarzuty dwóm jego wychowankom – 16- i 17-latkowi. Ten drugi ma odpowiadać przed sądem jak dorosły. W rozmowie z tygodnikiem „Wprost”, który opisał sprawę, prokurator twierdził, że podobne zachowania mogły być w placówce normą już od wielu miesięcy (MOW istnieje od połowy 2013 r.). Minister edukacji narodowej jeszcze przed świętami nakazała zamknięcie ośrodka i przeniesienie wszystkich jego 108 wychowanków do innych placówek.
MEN rozważa także zamykanie pozostałych niepublicznych ośrodków. – Zastanawiamy się, czy państwo nie powinno przejąć odpowiedzialności za pozostające w nich dzieci – przyznaje minister Anna Zalewska.
Młodzieżowe ośrodki wychowawcze to instytucje, które mają przywracać społeczeństwu dzieci z patologicznych środowisk. Na pobyt w ośrodku skazuje sąd, a do konkretnej placówki kieruje podległy MEN Ośrodek Rozwoju Edukacji. Dziś w MOW-ach jest 5,6 tys. miejsc.
W środowisku dyrektorów pomysł zamykania niepublicznych placówek wzbudza kontrowersje. – Nie chodzi o to, czy MOW jest prowadzony przez powiat, Kościół czy przez osobę prywatną, ale o to, że nad ośrodkami praktycznie nie ma nadzoru. Rządzący przypominają sobie o nich właściwie tylko wtedy, kiedy w którymś z nich wydarzy się coś poważnego – uważa Sławomir Moczydłowski, dyrektor MOW w Goniądzu. Przypomina też, że niedawno skandal wybuchł w publicznym ośrodku w Łodzi. Nad przebywającymi tam dziećmi mieli znęcać się wychowawcy. Radni zdecydowali o likwidacji placówki, a jej wychowankowie zostali przeniesieni do innych. Do nieprawidłowości dochodziło też w specjalnym ośrodku wychowawczym w Zabrzu, który prowadziły siostry boromeuszki.
Zdaniem dyrektorów należy zwiększyć nadzór nad ośrodkami i wprowadzić jednolite dla wszystkich standardy. Takie jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu przygotował zespół pod kierownictwem rzecznika praw dziecka Marka Michalaka. Poprzedni rząd uwzględnił część postulatów, ale zdaniem Michalaka pominął najważniejsze ustalenia zespołu. W rozporządzeniu nie znalazły się m.in. postulowane przez RPD zapisy znacząco ograniczające liczbę wychowanków w placówce. – W MOW-ach i MOS-ach powinno przebywać maksymalnie 72 wychowanków, ośrodki powinny zatrudniać terapeutów, zapewniać opiekę medyczną i raz do roku przeprowadzać ocenę pracy – uważa rzecznik.
Za standardami mają pójść nowe zasady finansowania. Powinny wejść w życie od 1 września 2017 r., ale RPD uważa, że to zbyt późno. O uzupełnienie standardów zwrócił się on do minister edukacji Anny Zalewskiej. Została ona również zaproszona na konferencję o sytuacji MOW, którą dyrektorzy ośrodków organizują w połowie kwietnia.
Zdaniem Sławomira Moczydłowskiego wspólne standardy dla ośrodków to dopiero początek drogi. – W Polsce nie ma spójnego systemu resocjalizacji. Ośrodki działają na styku kompetencji samorządów, ministerstw edukacji, sprawiedliwości i polityki społecznej. Urzędnicy przerzucają się odpowiedzialnością za budowę takiego systemu jak gorącym kartoflem – ocenia. I dodaje, że brakuje miejsc specjalizujących się w naprawdę trudnej młodzieży. – Agresywny wychowanek jest przerzucany z placówki do placówki. Zdarzają się osoby, które mieszkały nawet w 10. Tymczasem powinny być one kierowane do MOW o zaostrzonym rygorze – przekonuje. Jego zdaniem, gdyby takie ośrodki były, to izolując osoby niebezpieczne dla pozostałych wychowanków, łatwiej byłoby o uniknięcie sytuacji jak ta z Rejowca.