Łukasz Sławatyniec - Do każdego wniosku refundacyjnego leku innowacyjnego trzeba złożyć tzw. analizę HTA opisującą m.in. wpływ leku na budżet NFZ. Co więcej, wnioskodawca musi uiścić ponad 88 tys. zł za dokonanie oceny tej analizy przez Agencję Oceny Technologii Medycznych.
Jutro posłowie zajmą się projektem tzw. ustawy refundacyjnej. Zgodnie z nią NFZ nie będzie mógł wydawać więcej na refundację leków niż 17 proc. swojego budżetu na świadczenia zdrowotne. Co to oznacza dla pacjentów?
– Taka regulacja to bez wątpienia ograniczenie i dla NFZ, i dla pacjentów. Nawet jeśli fundusz wygospodaruje więcej środków na ten cel, to i tak ustawa nie pozwoli mu ich spożytkować w sposób najwłaściwszy dla chorych. Zwiększenie wydatków będzie bowiem wymagało zmiany ustawy, a więc uruchomienia całej długotrwałej machiny legislacyjnej. Zanim dojdzie do zmiany tego niefortunnego przepisu, mogą się już skończyć środki z ewentualnej nadwyżki.
Ale przecież jeżeli wydatki na leki okażą się większe, to różnice mają pokrywać firmy farmaceutyczne, czyli producenci leków?
– Z części analiz wynika, że NFZ już dziś przeznacza na ten sam cel około 24 proc. środków. Możemy to porównać do portfela przeciętnego Kowalskiego. Dziś żyje on tak, żeby starczyło mu do pierwszego. Oszczędza na wszystkim. Teraz odbierze się Kowalskiemu, a właściwie NFZ, jeszcze jedną trzecią z tego portfela i powie – musisz zapewnić lepszą opiekę zdrowotną. Jak ci się skończą środki koło 20. dnia miesiąca, to nie musisz się martwić – zapłacą firmy. Ale czy te będą miały w tym interes? Opisywaną regulację można sprowadzić do prostego schematu: do wakacji za leki płaci państwo, po wakacjach – przemysł farmaceutyczny. Dla pacjenta nie powinno być to problemem, bo w aptece powinien ciągle móc kupić lek za 3,20 zł. Pod warunkiem jednak że ten lek będzie. A każdy lek wydany pacjentowi bezpłatnie lub na ryczałt po przekroczeniu budżetu to strata dla firmy. Te będą robić więc wiele, żeby nie stymulować sprzedaży swoich specyfików w tym okresie. W bardziej drastycznych przypadkach możemy mieć też do czynienia z brakami określonych produktów. Tu jednak projektodawcy przewidzieli mechanizm pozwalający karać takich przedsiębiorców.
Czy jednak takie rozwiązanie nie jest lepsze od braku jakichkolwiek zasad, które zmuszałyby firmy do dokładnego liczenia kosztów wprowadzenia leków na listy refundacyjne. Obecnie margines błędu w takich wyliczeniach jest bardzo duży?
– Do każdego wniosku refundacyjnego leku innowacyjnego trzeba złożyć tzw. analizę HTA opisującą m.in. wpływ leku na budżet NFZ. Co więcej, wnioskodawca musi uiścić ponad 88 tys. zł za dokonanie oceny tej analizy przez Agencję Oceny Technologii Medycznych. Refundacja leków to działalność, która zawsze wiąże się z ryzykiem dla obu stron – producentów i płatnika. Nierozsądne ustalenie ceny może prowadzić do zbyt wysokich kosztów refundacji bądź tak niskich wpływów dla firm, że dostarczanie leku przestanie być opłacalne. Musimy pamiętać, że już w tej chwili mamy w Polsce jedne z najtańszych leków w UE. Rozwiązanie ze stałym budżetem 17 proc. jest dobre na lata kryzysu. Gwarantuje państwu, że nie wyda więcej środków, niż zakłada ustawa. Z drugiej jednak strony lepiej wprowadzać mechanizmy dzielenia ryzyka. Nowa ustawa je przewiduje, np. dostarczanie leków po niższej cenie czy uzależnienie ceny od obrotu. Co więcej, zastosowanie mechanizmu dzielenia ryzyka wyłączy omawiany model współpłacenia za leki przez producenta. Dlatego należy założyć, że chętniej będą oni zgadzali się na takie rozwiązania, niż szukali potem sposobów na ograniczanie dostaw.