Poważne problemy dwóch prokuratorów w stanie spoczynku, którzy zdobyli mandaty poselskie w ostatnich wyborach, nie powstałyby, gdyby nie patologia legislacji, a raczej prawodawstwa. Sytuacja, w jakiej się znaleźli, jest wynikiem braku koncepcji, czym właściwie winna być współczesna prokuratura.
Pomimo zmiany ustroju państwa po 1989 roku, pomimo wprowadzenia małej konstytucji, a nawet wejścia w życie obecnie obowiązującej, nadal mamy w systemie prawa ustawę o prokuraturze z 1985 roku. Już tylko ten jeden fakt świadczy o braku ustrojowej wizji prokuratury oraz jej funkcji.
Nie zdobyliśmy się na uchwalenie nowej ustawy nawet przy okazji oddzielenia funkcji ministra sprawiedliwości od prokuratora generalnego, a starą, wielokrotnie prutą ustawę dobrze pamiętającą „epokę generałów”, ciągle się nie tyle ceruje, ile łata, i to za pomocą różnokolorowych skrawków materiałów różnych gatunków, używając do tego bardzo grubych nici. Pewnie w myśl zasady: trzeba dużo zmienić, by wszystko zostało po staremu.
Niedawno kręgi prokuratorskie postulowały na forum sejmowym konstytucjonalizację macierzystej instytucji. Co prawda, jest już ona konstytucyjnie zakorzeniona – poprzez skierowany do prokuratorów (a także sędziów) zakaz sprawowania mandatów parlamentarnych, a także w związku z upoważnieniem prokuratora generalnego do składania wniosków do Trybunału Konstytucyjnego. Jednak w przyszłości powinien znaleźć się w konstytucji zespół przepisów określających nie tak wyrywkowo miejsce i zadania prokuratury. Dziś byłoby za wcześnie na takie rozwiązanie, skoro nie wiemy jeszcze na sto procent, czy może być posłem prokurator (a także sędzia) w stanie spoczynku.
Niebawem zapadną istotne w tej kwestii orzeczenia sądowe. Nie jest moim zamiarem podpowiadać komukolwiek, jak tę sporną kwestię powinno się rozstrzygnąć. Chciałbym zwrócić uwagę na przedziwną ewolucję instytucji stanu spoczynku, jaką przeszła ona w drodze licznych nowelizacji ustawy o prokuraturze – od końca lat 90. ubiegłego wieku do chwili obecnej, bo jest to przykład bardzo pouczający.

Pomimo zmiany ustroju wciąż obowiązuje ustawa o prokuraturze z 1985 roku

Stan spoczynku, znany już wcześniej korpusowi oficerskiemu, miał być początkowo przypisany wyłącznie sędziom. W jednym z orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego wypowiedziano nawet tezę, że jego celem nie było wprowadzenie specjalnej sędziowskiej emerytury, ale stworzenie w ten sposób jedynie dodatkowej gwarancji sędziowskiej niezawisłości. Przepisy o sędziowskim stanie spoczynku zostały niebawem rozciągnięte również na prokuratorów, choć prokurator niezawisły nie jest.
Wkrótce jednak pojawił się problem pogodzenia prokuratorskiego stanu spoczynku z możliwością pełnienia mandatu posła oraz senatora. Rozwiązano go w taki sam sposób jak w prawie o ustroju sądów powszechnych z 2001 roku – nie zakładając chyba, że w stan spoczynku będą przechodzili prokuratorzy w połowie kariery zawodowej.
Być może na początku chodziło także o maksymalne ustrojowe zbliżanie pozycji prokuratora do sędziego, by tworzyć fakty dokonane na drodze stopniowego wyłączania prokuratury spod kurateli ministra sprawiedliwości, a może w przyszłości podporządkować nadzór nad nią Sądowi Najwyższemu. Być może, ale w rzeczywistości prokurator w rękach polityków był przez jakiś czas jeszcze zbyt wygodnym instrumentem prowadzenia walki politycznej, by tak szybko go z tychże politycznych rąk wypuszczać.
Ostatnio prokuratura zasadniczo uwolniła się od politycznego nadzorcy, a właściwie dysponenta, ale przy zawirowaniach z tym związanych siła odśrodkowa wyrzuciła na margines kilka osób, które upatrywały skutecznej drogi awansu nie w mozolnym wspinaniu się po szczeblach zawodowej kariery, ale poprzez dobre stosunki z sezonowymi (z natury swojej rzeczy) politykami.
Konstytucja nie musi, a nawet nie powinna kazuistycznie odpowiadać na wszystkie pytania, ale praktyka sądowa powinna nam udzielić jasnej odpowiedzi, wydobywając z gąszczu przepisów odnoszących się do tej materii także cel ostatnich regulacji dotyczących prokuratury. Wiemy, skąd wyszliśmy – może dowiemy się przy tej okazji, dokąd właściwie zmierzamy.