Kwiecień to kolejny miesiąc rocznych zebrań właścicieli lokali we wspólnotach mieszkaniowych. Rośnie więc temperatura nie tylko na podwórkach, ale i wewnątrz budynków. Zainteresowani podejmowaniem ważnych uchwał, które rzeczywiście rzutują na jakość życia wszystkich mieszkańców przez co najmniej rok, wpadają więc na różne nowatorskie pomysły.
Jedni chcą zmonopolizować władzę w bloku, inni tylko wyeliminować niewłaścicieli, by nie mieli wpływu na decyzje i nie plątali się państwu pod nogami. Jeszcze inni chcą rozwiązać rzeczywiste problemy, ale nie wiedzą jak. Ci ostatni przeważnie są najmniej głośni, choć to im należy się pomoc i uwaga. Wspólnoty mieszkaniowe są bowiem przymusowymi organizacjami, w których tkwimy niczym w rodzinie, czy nam się podoba, czy nie, dopóki jesteśmy właścicielami mieszkań w dużych budynkach nienależących do spółdzielni. W tej sytuacji dobrze by było, gdyby wszyscy zainteresowani starali się poznać przede wszystkim ustawę o własności lokali i w razie wątpliwości pytali dowolnego prawnika, jak można lub trzeba postąpić, żeby wszystkim było wygodnie i żeby wspólny majątek, jakim są ściany, schody, windy i wszystkie instalacje, utrzymać w jak najlepszym stanie.
Tymczasem kolejny raz okazuje się, że od czytania tylko oczy się psują, bo jedni właściciele uważają, że nie po to kupili mieszkanie lub lokal użytkowy w bloku, żeby się użerać w cudzych – ich zdaniem – sprawach, a drudzy, najaktywniejsi, nierzadko kombinują tylko, jak podstawić sąsiadowi nogę, bo akurat go bardzo nie lubią. Zapominają przy tym, że konieczny w dużych wspólnotach zarząd nie rządzi, tylko ma zarządzać nieruchomością wspólną, czyli do roboty jest, a nie do ozdoby. Mimo to mnożą się prezesi, których nie przewiduje powszechnie obowiązujące prawo, a pewnie za chwilę pojawią się i prezydenci. Można więc powiedzieć, niech sobie robią podnoszące ich ważność pieczątki, ale czy będą umieli sprawdzić choćby fachowców robiących drobne remonty.
Niestety wniosek z obserwacji wspólnot i ich członków płynie taki, że wiedza i logika na tym poziomie życia nie przyjęła się. I furda prawo. Sprawiedliwość rozumiana tak, jak zainteresowanym akurat jest wygodnie, musi być po ich stronie. A jak nie, to wszystkiemu, panie, komuna winna i bliżej nieokreślone złe prawo. Opowiadanie więc o społeczeństwie obywatelskim ma ten walor, co przekazywanie baśni i bajek z pokolenia na pokolenie.