W demokratycznych państwach zasada „nie dokonuje się wykładni tego, co jasne” powinna zanikać.
Czy polskie wybory parlamentarne powinny trwać jeden, czy dwa dni? Konstytucja w kilku miejscach (art. 98 ust. 2; 128 ust. 2), regulując kwestię terminu wyborów, konsekwentnie mówi o wyznaczeniu ich konkretnej daty na dzień wolny od pracy. Podczas dyskusji na ten temat w jednej z publikacji w prasie codziennej autorytatywnie stwierdzono, że rozstrzygająca dla rozumienia przepisu prawnego jest jego wykładnia językowa. Jeśli coś jednoznacznie wynika z literalnego brzmienia przepisu, to nie może już być – zdaniem autora tej wypowiedzi – przedmiotem dalszej interpretacji. Miałoby to dowodzić, że głosowanie nie może być wyznaczone na dwa dni.
Nie przesądzając, czy dzień głosowania jest tożsamy z datą wyborów, i nie wypowiadając się w ogóle merytorycznie w tej sprawie, trzeba jednak zwrócić uwagę, że czasy, kiedy wszystko było pod tym względem jasne, tzn. kiedy wszyscy jednoznacznie przyjmowali niejako pierwszeństwo wykładni logiczno-językowej przed wszystkimi innymi rodzajami wykładni, mamy niestety za sobą. Niestety albo raczej „stety”.
Precyzja językowa ustaw jest niezmiernie ważna, ale trzeba też pamiętać, że wszystkie wyrażenia i pojęcia używane w ustawach odczytujemy zawsze w kontekście odniesień istotnych dla czasu ich odczytania. Tekst ustawy może pozostać niezmienny przez dziesiątki, a nawet setki lat, ale świat pędzi bez opamiętania, zmieniając niekiedy diametralnie znaczenie tych samych słów. Dlatego do wyników wykładni językowej należy podchodzić z ostrożnością, tak jak zresztą do pozostałych rodzajów wykładni wypracowanych mozolnie przez praktykę i systematyzowanych przez teorię prawa, ale nigdy przecież nieskodyfikowanych. W dobie monarchii absolutnych, tworzących wielkie kodyfikacje z ambicją objęcia jednym aktem niemal wszystkich przestrzeni życia, prawo traktowano jako rozkaz oświeconego władcy. A z rozkazem się nie dyskutuje... Należy go bezwzględnie i ściśle wykonać. Od stwierdzania tego, co ustawodawca miał na myśli, był on sam, czyli monarcha. Cel danej regulacji też pozostawał niejednokrotnie jego słodką tajemnicą. Litera rozkazu była tym samym najważniejsza.
Ale w ustroju odwołującym się do nadrzędności prawa nad władzą, wszystkie akty normatywne tworzy się w wyraźnie określonym i powszechnie czytelnym celu, a przynajmniej tego od normotwórcy oczekujemy. Cel regulacji powinien być więc wyraźnie wskazany bądź to np. w uzasadnieniu projektu, bądź to (i tak jest najlepiej) w specjalnej preambule. Bywa bowiem, że treść uchwalonego aktu istotnie różni się od jego projektu. Zauważmy, że jest niemal powszechną praktyką prawa unijnego wskazywanie na początku aktu niejednokrotnie licznych celów, które mają być osiągnięte daną regulacją. Czasami ta wstępna część aktu normatywnego jest bardziej rozbudowana niż sama jego część normatywna w ścisłym tego słowa znaczeniu. Powoli taka praktyka, powszechna w prawie międzynarodowym, przenika także do ustawodawstwa wewnętrznego. Siłą rzeczy na plan pierwszy będzie tym samym wysuwać się wykładnia celowa (teleologiczna), bo przecież chodzi o to, żeby w procesie stosowania prawa założony przez nie cel był rzeczywiście osiągany. Dziś więc nie mówimy już: clara non sunt interpretanda, ale: omnia sunt interpretanda. Czy tekst jest jasny, wiemy bowiem na pewno nie przed rozpoczęciem jego interpretacji, ale dopiero w jej wyniku – nawet wówczas, kiedy odczytanie właściwej treści normy nie wymaga od nas większego wysiłku.