Nasi politycy nie radzą sobie z lobbystami. Ich zdaniem zajęciem tym parają się aferzyści i przestępcy, a kontakt z nimi może się okazać brzemienny w skutkach. Dlatego przed laty lobbystom przebywającym na terenie Sejmu kazano nosić specjalne, z daleka widoczne identyfikatory – żeby parlamentarzyści mogli ich omijać szerokim łukiem.
Lobbyści muszą się też rejestrować w MSWiA, w wyniku czego ich lista gwałtownie się skurczyła. Teraz w wyniku działań Julii Pitery, która chciałaby ten rejestr przenieść do CBA – zapewne skurczy się jeszcze bardziej. Kto będzie chciał figurować w rejestrze instytucji zajmującej się korupcją? Założenia do ustawy o lobbingu, autorstwa pani minister, budzą zdumienie nie tylko w sferach biznesu, lecz także rządu. Gdyby weszły w życie, trzeba by zapomnieć o lobbingu cywilizowanym – nikt tego zawodu nie chciałby uprawiać legalnie. Za to korupcja kwitłaby nadal. Podobnie jak stosowanie różnych form nacisku na prawodawców i rządzących w celu zarobienia pieniędzy.
W cywilizowanym lobbingu nie ma niczego złego. Wynajęty lobbysta nie ukrywa, w czyim interesie działa i co zamierza zrobić, żeby jego klient zarobił. Przedstawia argumenty, które mają przekonać, że będzie to dobre nie tylko dla jego klienta, lecz także dla gospodarki, społeczeństwa, budżetu itp. Jeśli mija się z prawdą i skutki zmiany przepisów mogą być inne – mają szansę odezwać się ci, których interesy narusza. Albo którzy wiedzą, że kłamie. Nie mają tej szansy, gdy lobbing przestaje być jawny i cywilizowany, a zaczyna być uprawiany przez osoby, których nie znajdziemy w żadnym rejestrze. Tak jak to się właśnie odbywa teraz.
Potencjalny inwestor, który chciałby wziąć udział w prywatyzacji dużego zakładu, mógłby wynająć profesjonalnego lobbystę, który, nie ukrywając dla kogo pracuje, przekonywałby do tego pomysłu polityków, wykazując jednocześnie, jakie pożytki z tego płyną dla prywatyzowanej firmy. Konkurenci potencjalnego inwestora mogliby wynająć swoich lobbystów, którzy zaprezentowaliby ich atuty albo podważyli wiarygodność innych. Jednych i drugich słuchalibyśmy z dystansem, bo to przecież wynajęci lobbyści. Tego dystansu zaczyna brakować, gdy o interesy jednego ze starających się zaczyna zabiegać zakładowa organizacja związkowa. Robi to, bo ten kandydat jest faktycznie lepszy, czy też może dlatego, że wcześniej przeprowadził on skuteczną, acz nieformalną akcję lobbingową?
Profesjonalnych, zarejestrowanych lobbystów nie wynajmują też koncerny farmaceutyczne. Byłoby im trudno przekonywać polityków do swoich racji. To nie znaczy jednak, że nie zabiegają one o własne interesy. Nie trzeba żadnej ustawy o lobbingu, wystarczy przyjrzeć się, kto i w jaki sposób finansuje różne stowarzyszenia chorych (na choroby przewlekłe, na które leki są w całości finansowane przez państwo). Chorzy mają prawo walczyć o swoje interesy, mają wstęp zarówno do Sejmu, jak i Ministerstwa Zdrowia, czasem jednak pojawia się uzasadniona wątpliwość, czy walczą tylko o swoje, czy także o to, by drogie leki sponsora znalazły się na liście refundacyjnej.
Wynikiem niecywilizowanego, ukrytego lobbingu jest niemożność zbudowania w Polsce fabryki frakcjonowania osocza, mimo że od lat są chętni, którzy postawiliby ją za własne pieniądze, bo to znakomity interes. Leki krwiopochodne są coraz droższe, z budżetu wydawane są na nie rocznie setki milionów złotych. Na tym, że polskie osocze wozi się do przerobu na cenne leki za granicę, zarabia spore grono osób i firm. Gdyby fabryka powstała w Polsce, zyskałby budżet i chorzy, ale straciłyby firmy, które zarabiają dzięki temu, że jest tak, jak jest. Nie ma jednak otwartej dyskusji na ten temat, rzeczowej wymiany argumentów, pod którą każdy z ekspertów musiałby się otwarcie podpisać. Dlaczego CBA nie przyjrzy się, kto i dlaczego jest przeciwny budowie w Polsce takiej fabryki? Ustawa o lobbingu nie jest do tego potrzebna. Wystarczy przestrzegać zasady, by osoby mające wpływ na wydawanie publicznych pieniędzy nie wchodziły w konflikt interesów.