Po raz kolejny się okazuje, że system losowego przydziału spraw nie do końca zdaje egzamin. Tym razem problem z nim ma największy sąd w Polsce.
DGP
„W związku ze zdarzającymi się omyłkowymi wyłączeniami sędziów od losowania spraw zwracam się o dokonywanie cotygodniowych kontroli SLPS (system losowego przydziału spraw – red.) (…)” – rozpoczynające się w taki sposób pismo rozesłała do przewodniczących wydziałów Sądu Okręgowego w Warszawie jego wiceprezes Małgorzata Szymkiewicz-Trelka.

Dyskusje wokół przycisku

O co dokładnie chodzi? Tego w piśmie wprost nie wytłumaczono. Mowa jest jednak o tym, że kontroli powinny podlegać „zarówno niewłaściwie dokonane wpisy w polu «Jednorazowe obciążenie/odciążenie», rzutujące na obciążenie sędziów, jak i użycie przycisku «Wyłącz z losowania».” Czymże więc jest ów przycisk? Jak tłumaczy DGP Maciej Mitera, prezes Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia w Warszawie i rzecznik prasowy Krajowej Rady Sądownictwa, jest on obsługiwany przez pracowników administracji sądowej. I powinien być używany tylko wtedy, gdy są prawne podstawy do wyłączenia sędziego. Tak jest np. wówczas, gdy sędzia brał już udział w rozpatrywaniu danej sprawy lub jest to sprawa jego małżonka.
Tyle przepisy. W praktyce, jak twierdzą sędziowie, z którymi rozmawiał DGP, przycisk ten ma być nadużywany. Efekt?
– Można zauważyć, że SLPS jakoś tak delikatniej obchodzi się z tymi sędziami, którzy są w jakiś sposób związani z tzw. dobrą zmianą – mówi nam jeden z warszawskich sędziów. Chodzi o sędziów związanych w jakiś sposób czy to z resortem sprawiedliwości, czy to z obecną Krajową Radą Sądownictwa. Ci mają mieć wyraźnie mniejsze obciążenie niż to wynikające z przepisów prawa. I to nawet jeżeli weźmie się pod uwagę zgodne z regulaminem urzędowania sądów powszechnych (Dz.U. z 2019 r. poz. 1141) odciążenie ich od pracy związane z pełnieniem pewnych funkcji w sądownictwie.
Tego problemu, jak zapewnia jego prezes, nie ma w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Śródmieścia w Warszawie.
– Nie docierały do mnie żadne tego typu skargi – ucina sędzia Mitera.
Resort sprawiedliwości, kiedy wprowadzał SLPS, zapowiadał, że dzięki niemu nie będzie można ręcznie majstrować przy przydzielaniu spraw poszczególnym sędziom. Przedtem sprawy były przydzielane przez prezesów sądów według listy alfabetycznej sędziów oraz kolejności wpływu spraw.
– Na przykładzie warszawskiego SO widać jednak wyraźnie, że system nie jest ślepy, tak jak zapowiadał to resort – komentuje nasz rozmówca.

Grzech założycielski

Jednak problemy z SLPS mają nie tylko sędziowie warszawscy. Na nierównomierne obciążenie wywołane systemem skarżą się orzekający z całej Polski.
– Jeżeli weźmiemy pod uwagę krótsze okresy, to te nierówności są bardzo zauważalne – mówi Mariusz Królikowski, sędzia Sądu Okręgowego w Płocku.
Że są pewne problemy, przyznaje także sędzia Mitera.
– Każdy system można poprawić. W przypadku SLPS grzechem założycielskim było to, że system ten nie uwzględniał bagażu orzeczniczego sędziów – zauważa.
Innymi słowy: na samym początku przy przechodzeniu na SLPS nie wzięto pod uwagę, że jeden sędzia wchodzi do systemu z bardzo dużą liczbą spraw, a drugi z bardzo małą.
Poza tym coraz częściej słychać o wątpliwościach co do tego, czy system rzeczywiście jest tak bardzo losowy, jak to zapowiadało ministerstwo. Pod koniec października DGP jako pierwszy napisał o tym, że sprawę, jaką przeciwko ministrowi sprawiedliwości wytoczył Krystian Markiewicz, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”, wylosował sędzia, który wcześniej wydał wyroki przychylne dla byłej już posłanki PiS Krystyny Pawłowicz.
DGP zapytał resort, czy docierały do niego sygnały o problemach występujących w SO w Warszawie i czy jego zdaniem jest to dowód na nieszczelność SLPS. Na odpowiedź nadal czekamy.