Na koniec kadencji Sejmu politycy przypomnieli sobie, a jakże, o Trybunale Stanu. Ryszard Kalisz chce postawić przed nim Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę.
Wcześniej zamiast grozić odpowiedzialnością konstytucyjną, posłowie woleli powoływać sejmowe komisje śledcze, gdzie podczas telewizyjnych transmisji robili medialne kariery. Teraz najwyraźniej przyszedł czas odcinania kuponów. Przedstawienie musi trwać dalej. Ale jak pokazuje nasze życie polityczne, strach przed Trybunałem Stanu ma u nas tylko wielkie oczy.
Choć afer z politykami w głównych rolach nie brakowało, włos z głowy nikomu nie spadł. Wyjątkiem było dwóch ministrów z afery alkoholowej, których nazwisk dziś już prawie nikt nie pamięta. We wnioskach o ukaranie posłów, ministrów zawsze było więcej bicia politycznej piany niż troski o odpowiedzialność prawną. Kiedy przychodziła pora wyłożenia na stół dowodów, okazywało się, że zamiast konkretów akta sprawy przepełnione są publicystyką, gdzie odpowiedzialność konstytucyjna staje się mimo wszystko towarem. Gdzie logika politycznej buchalterii bierze górę nad odpowiedzialnością. Czy tym razem będzie inaczej?
Wstęp do uruchomienia całej procedury w wykonaniu Ryszarda Kalisza był raczej nawiązaniem do tradycji widowiskowej naszej odpowiedzialności konstytucyjnej. Ale ponieważ droga do sporządzenia aktu oskarżenia jest jeszcze długa i kręta, może zawita wreszcie na Wiejską czas opamiętania, czas refleksji nad prawem. Problem jednak w tym, że nasi politycy innej tradycji nie znają. Show musi więc trwać dalej.