W lutym otrzymaliśmy więcej surowca od zachodnich partnerów niż na podstawie kontraktu jamalskiego – wynika z danych operatora gazociągów, spółki Gaz-System. Hamowanie przez wschodniego sąsiada sprzedaży do Polski oraz tańszy surowiec na Zachodzie to wstęp do zmiany struktury naszego importu

W pierwszych dwóch miesiącach tego roku było aż 29 dni, gdy dostawy przewidziane kontraktem jamalskim były niższe niż wynikające z umów z firmami z państw Unii Europejskiej. W lutym przewaga Zachodu w strukturze zaopatrzenia utrzymywała się niemal codziennie. Przy czym trzeba rozróżnić to, skąd jest dostawca, od tego, skąd pochodzi sam surowiec. Duża część gazu oferowanego przez unijnych przedsiębiorców to paliwo z Rosji, odbierane na zasadzie wirtualnego rewersu z Gazociągu Jamalskiego. Czyli nasze firmy kupują je od pośredników, np. z Niemiec, oferujących lepsze ceny. Na tej podstawie surowiec zostaje w Polsce, nie płynie dalej na Zachód.

Lutowy wynik to przełom: pokazuje radykalny wzrost bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju. W 2009 r. mogliśmy zamówić na Zachodzie 1 mld m sześc. gazu, dziś może to być nawet 10 mld m sześc., co stanowi ponad 60 proc. naszego rocznego zużycia. Rozbudowany został także system magazynów. To oznacza, że nie ma obaw o zaopatrzenie Polski w błękitne paliwo, nawet jeśli doszłoby np. do zakłóceń tranzytu przez Ukrainę. Rosja musiałaby przestać pompować gaz na Zachód, żebyśmy mieli kłopoty z dostawami. – Od początku roku możliwości importu z kierunku zachodniego w ramach rewersu wyraźnie wzrosły – podkreśla prezes Gaz-Systemu Jan Chadam. W sumie w ten sposób możemy uzyskać 8,2 mld m sześc. gazu rocznie. Płynąć może do nas także gaz z Niemiec przez połączenie w Lasowie (fizyczny rewers, czyli odwrócony kierunek dostaw) – 1,5 mld m sześc. rocznie, oraz z Czech przez łącznik w Cieszynie – 0,5 mld m sześc.

Główny powód malejących dostaw gazu z Rosji do Polski to działania samych Rosjan. Jak wynika z informacji głównego polskiego partnera Gazpromu – PGNiG – od września strona rosyjska nie realizuje w pełni zamówień. „Redukcje stanowiły od 6 do 46 proc. dobowego wolumenu zamówionego u dostawcy” – informuje polska spółka. PGNiG nie podaje dokładnych danych, ale z naszych szacunków wynika, że dostawy mogły być o nawet 1,5 mld m sześc. mniejsze od polskich zamówień.
Takie zjawisko dotyczy nie tylko naszego kraju, ale też dostaw z Rosji do całej Europy. Z pozoru może się wydawać dziwne, że Rosjanie minimalizują zarobki na sprzedawanym surowcu, ale główną rolę gra tu polityka. – W ramach zapisów kontraktowych zmniejszają dostawy gazu, byśmy nie dostarczali go Ukrainie – podkreśla były wicepremier Janusz Steinhoff. To polityka prowadzona przez Kreml od ponad dekady, definiowana przez motto: ropa i gaz zamiast czołgów.
Tyle że tym razem kosztem doraźnych korzyści w negocjacjach z Ukrainą może być utrata pozycji rosyjskiego gazu, między innymi w Polsce.
PGNiG ma w czwartek podać oficjalne dane na temat importu surowca w ramach kontraktu jamalskiego w zeszłym roku. Z szacunków spółki wynika, że było to 8,1 mld m sześc. To najniższy wynik od 2009 r. (w 2013 r. import wyniósł 8,7 mld m sześc., a w 2012 – 9 mld). Wskazuje on malejącą rolę importu gazu z Rosji – choć to nadal dominujące źródło naszego zaopatrzenia.
Szacowana przez PGNiG wielkość importu to około połowa zużycia gazu w Polsce. Wiele wskazuje, że zeszłoroczny poziom dostaw z Rosji mógł być poniżej minimum zapisanego w kontrakcie. Teoretycznie w takim przypadku na polską firmę mogłyby się posypać kary zgodnie z zawartą w umowie klauzulą „bierz lub płać”, ale trudno je sobie wyobrazić w momencie, gdy to sami Rosjanie nie przysyłają zamawianych wielkości gazu.
„Biorąc pod uwagę ograniczenia dostaw z kierunku wschodniego w okresie wrzesień – grudzień 2014 r., wykazany powyżej wolumen importu (8,1 mld m sześc. – red.) wypełnił zobowiązania kontraktowe dotyczące minimalnych ilości rocznych” – poinformowała nas spółka.
Polskie przedsiębiorstwa muszą ratować się zakupami na innych rynkach. Zaś dzięki rozbudowie systemu gazowego pojawia się coraz więcej możliwości importu surowca z innych kierunków. – Duże firmy jak Orlen czy Azoty coraz chętniej samodzielnie szukają dostawców, by kupować tańszy gaz – zauważa Tomasz Chmal, ekspert rynku energetycznego. „W celu ograniczania ryzyka uzależnienia od jednego wiodącego dostawcy gazu Grupa Azoty prowadzi działania zmierzające do dywersyfikacji źródeł zaopatrzenia w ten surowiec” – wynika ze strategii spółki, która w 30 proc. pokrywa zapotrzebowanie, importując gaz z Niemiec.
A korzystanie z wirtualnego rewersu potwierdzają zarówno PKN Orlen, jak i PGNiG. „Niedostarczone wolumeny są na bieżąco uzupełniane dostawami gazu ziemnego z kierunku południowego i zachodniego, w tym również z wykorzystaniem wirtualnego rewersu. Dostawy gazu do odbiorców PGNiG przebiegają bez zakłóceń” – wyjaśniła spółka w odpowiedzi na nasze zapytanie.
Gaz z kierunku zachodniego jest na ogół tańszy niż kupowany w ramach umowy jamalskiej. Jeśli zapotrzebowanie na surowiec w Polsce będzie rosło, to zdaniem ekspertów bez obniżki w kontrakcie jamalskim należy się spodziewać wzrostu importu z Niemiec i Czech. Natomiast dostawy z Rosji będą utrzymywane na minimalnym poziomie, który pozwoli uniknąć kar umownych, czyli nieco ponad 8 mld m sześc.
– Gaz rosyjski utrzyma swoją silną pozycję na polskim rynku co najmniej do 2022 r., czyli dopóki będzie działała zasada „bierz lub płać” – podkreśla Tomasz Chmal. Ale jest i inny efekt. – Zwiększenie technicznych możliwości dywersyfikacji przełoży się na dużo mocniejszą pozycję negocjacyjną, jeśli chodzi o ceny gazu. Na te inwestycje zarobimy w części redukcją cen tego paliwa z Rosji – uważa Janusz Steinhoff.
NIK kontra minister w sprawie gazoportu
Najwyższa Izba Kontroli skrytykowała sposób budowy i opóźnienia w powstawaniu gazoportu w Świnoujściu. Resort skarbu uważa zaś, że spora część zarzutów dotyczy przeszłości, a inwestycja jest gotowa w 96 proc.
NIK wskazuje, że z zobowiązań nie wywiązały się spółki Gaz-System oraz Polskie LNG, odpowiedzialne za realizację inwestycji. Izba krytykuje także nadzorujące inwestycje Ministerstwo Skarbu. Zauważa, że choć budowa została zainicjowana na podstawie uchwały Rady Ministrów w 2006 r., to do 2009 r. nie podjęto prac legislacyjnych niezbędnych do usunięcia barier przeszkadzających w realizacji inwestycji. NIK zaznacza, że działania spółki Gaz-System jako koordynatora inwestycji były nieskuteczne, ale kontrolerzy przyznają, że nie miała ona wystarczających instrumentów.
Prace spowolniły podczas kryzysu branży budowlanej, w latach 2011–2012. Upadła wówczas firma PBG – jeden z głównych wykonawców terminalu gazowego. Zbankrutowały lub miały trudności finansowe także inne firmy związane z budową. W 2013 r. oddany został gazociąg prowadzący do terminalu LNG, a budowa gazoportu miała się zakończyć w zeszłym roku. Prace nadal trwają, a ich finał jest obecnie planowany na lipiec. Równocześnie między inwestorem a pochodzącym z Włoch wykonawcą toczy się spór. Włosi domagają się dodatkowego wynagrodzenia, na które nie chce się zgodzić Polskie LNG. Szef resortu skarbu wystąpił do NIK o utajnienie raportu. Minister obawiał się, że publikacja raportu wzmocni pozycję negocjacyjną wykonawcy i podroży koszty projektu.
Z powodu opóźnień w budowie PGNiG musiał przesunąć termin realizacji dostaw gazu LNG z Kataru. Terminal po oddaniu ma odbierać 5,5 mld m sześc. gazu rocznie, co odpowiada z grubsza jednej trzeciej rocznego zapotrzebowania Polski na ten surowiec.