Spór o przekop Mierzei Wiślanej nabiera ostrości im bliżej terminu realizacji projektu. Jednak ten konflikt inaczej wygląda z perspektywy wąskiego kawałka ziemi na północy.
Dziennik Gazeta Prawna
Skowronki, gmina Sztutowo. W miejscu, gdzie wycięto las pod przekop Mierzei Wiślanej, jest jak na Księżycu – tak opisywały to media. Faktycznie, nieziemski krajobraz. Ściana drzew nagle się urywa, ogołocone pagórki pną się wysoko (to jeden z najwyżej położonych terenów mierzei), leje po korzeniach co większych sosen przypominają kratery.
Reszta jest już bardziej swojska, bo turyści najwyraźniej uznali zobaczenie tego miejsca za punkt obowiązkowy pobytu nad Bałtykiem. Niektórzy podjeżdżają samochodami najbliżej, jak się da. W weekendy pojawia się tu nawet społeczna służba parkingowa, która za niewielką opłatą przypilnuje auta i zaprowadzi jako taki ład na rozjeżdżonym poboczu.
– Straszne, co tu zrobili – mówi kobieta w średnim wieku. Staje obok mężczyzny zapamiętale fotografującego okolicę. – Pani poczeka kilka lat, jak dokończą inwestycję. Lubię przyrodę, ale ekoterroryści i Unia Europejska nie będą nam dyktować warunków. Tu o strategiczne bezpieczeństwo chodzi: uniezależnimy się od Rosji, bo to skandal, by teraz Ruskie decydowali, kto na Zalew może wpłynąć. Poza tym Elbląg rozkwitnie, stanie się morskim portem – wyrzuca z siebie fotograf amator jednym tchem. – A pan tutejszy? – pyta kobieta. – Nie, ja jestem z południa Polski – odpowiada. – To skąd pan wie, co jest dobre dla tej okolicy? – docieka turystka. – Bo ja oglądam telewizję i prasę czytam – mówi mężczyzna, podnosząc głos. – Chyba gadzinówkę jakąś – ironizuje kobieta. Dalej rozmowa przestaje dotyczyć mierzei, a zaczyna koncentrować się na ocenie wiarygodności polityków i medialnych przekazów.
– Wie pani, jak teraz się ludzie o mierzeję kłócą? Całe rodziny potrafią wstać od stołu i się rozejść, każdy w inną stronę – mówi mi Joanna, która przy zejściu na plażę w Kątach Rybackich dorabia, zaplatając kolorowe warkoczyki. Zaraz dodaje, że jeszcze ciekawiej się zrobiło, gdy o to samo zaczęli się spierać przyjezdni. Ostatnio gość z Lublina z warszawiakiem spięli się pod tutejszym Muzeum Zalewu Wiślanego tak, że niemal pięści poszły w ruch.

Gdzie ci ekoterroryści

Według resortu gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej budowa nowej drogi wodnej przez Mierzeję Wiślaną ma poprawić dostęp do portu w Elblągu. Da też Polsce swobodny dostęp z Zalewu Wiślanego do Bałtyku, z pominięciem kontrolowanej przez Rosję Cieśniny Piławskiej. Dzięki temu rozwiązaniu Elbląg będzie swobodnie przyjmował mniejsze ładunki, odciążając trójmiejskie terminale. Rozwój tego portu ma sprzyjać także powstawaniu miejsc pracy, poprawić walory turystyczne miejscowości położonych nad Zalewem Wiślanym i wpłynąć na rozwój gospodarczy całego regionu północno-wschodniej Polski. Kanał żeglugowy przez Mierzeję Wiślaną ma mieć ok. 1 km długości i 5 m głębokości. Umożliwi wpływanie do portu w Elblągu jednostek o zanurzeniu do 4 m, długości 100 m, szerokości 20 m. Budowa kanału potrwa do 2022 r. Tyle oficjalnych komunikatów.
– Tak się złożyło, że w dniu, kiedy zaczęli ścinać drzewa, wiozłam męża do szpitala w Elblągu. Wracałam nocą. Widziałam gęsty szpaler ludzi broniących dostępu do wyrębu. Człowiek przy człowieku, reflektory. Policja, pracownicy firmy ochroniarskiej. Tylko psów na krótkich smyczach brakowało – opowiada Danuta Wechterowicz. Widziała, jak błyskawicznie posuwały się prace. Dwa, trzy dni i było po wycince. Drzew szkoda, ale las da się odtworzyć. – Teraz, dosłownie w każdej chwili, wystarczy hasło, a ludzie wyruszą sadzić drzewa. Każdy jest chętny – mówi.
I chociaż kocha tę okolicę za jej niepowtarzalny klimat, przyznaje, że nikt tu ekoterrorystą nie jest. Ekologię można by odsunąć czasowo na dalszy plan, gdyby ludzie widzieli sens tego, co się dzieje. Problem w tym, że nie widzą. – Tu nigdy nie było wielkiego przemysłu. Ludzie w Krynicy Morskiej, Kątach Rybackich, Sztutowie czy Stegnie żyli z rybaczenia i turystów. Mamy obawy, że przekop wszystko odmieni i nie będzie to zmiana na lepsze. Rybacy boją się, że stracą tarliska, a właściciele pensjonatów i hoteli, że nikt nie będzie chciał przyjeżdżać do miejsc, które straciły urok. My, miejscowi, boimy się, że politycy dopną swego, budowa ruszy i… Nie ma gwarancji, że po wyborach będzie kontynuowana, że zniszczona okolica zostanie zrekultywowana, drogi naprawione po tym, jak rozjedzie je ciężki sprzęt. Że znajdą się pieniądze na regularne pogłębianie zalewu i oczyszczanie plaż ze szlamu. Nie ma gwarancji, że Krynica, najbogatsze miasto w okolicy, jednocześnie położone najbliżej planowanej inwestycji i narażone na skutki uboczne, nie zostanie z tym wszystkim sama – wylicza Danuta Wechterowicz.
Pochodzi z Elbląga. Do Krynicy Morskiej przeprowadziła się 13 lat temu. Zaczynała w nowym miejscu od zera. Dziś pracuje w kiosku w centrum miasteczka, ale gros jej rodziny zostało po drugiej stronie Zalewu Wiślanego. Jej zdaniem z rządowych budynków w Warszawie nie widać wielu rzeczy, które łatwiej dostrzec na miejscu. – Ludzie powtarzają tu, że port nie jest dla Elbląga inwestycją pierwszej potrzeby. Lepsza komunikacja z resztą kraju to coś, czego potrzeba miastu. Niedawno otwarta obwodnica już wpłynęła na życie mieszkańców. Ci, co bezskutecznie szukają pracy w Elblągu, znajdują ją w Trójmieście. Dziś dojazd do Gdańska skrócił się do ok. 30 min. Z tego samego powodu Elbląg powoli staje się sypialnią Trójmiasta. Ceny mieszkań są tu niższe, choć ostatnio poszły w górę – opowiada. – A gdyby jeszcze rozbudować połączenia kolejowe, krajowe i lokalne, miasto mocno by odżyło – dodaje.

Pytania bez odpowiedzi

Kiedyś przy wjeździe do Krynicy Morskiej letników witały informacje o wolnych pokojach i najlepszych smażalniach ryb w okolicy. Dziś do tego zestawu dołączyły plakaty o treści: „Mieszkańcy przeciwko rujnowaniu Mierzei”, „Nie dla przekopu”.
– Nasze największe obawy związane są ze stanem plaży po realizacji tej inwestycji. Nie od razu, ale po kilkunastu latach. Mamy obawy, że falochrony, które powstaną od strony Zatoki Gdańskiej i będą zabezpieczały wejście do kanału żeglugowego, zaburzą naturalne odkładanie się rumowiska piasku. Teraz idzie ono w kierunku od ujścia Wisły na wschód. Mamy jednak przykład nasady Półwyspu Helskiego. Po wybudowaniu portu we Władysławowie Urząd Morski musi tam raz na dwa, trzy lata rekultywować plażę, bo ona zanika – mówi Krzysztof Swat, burmistrz Krynicy Morskiej. Zaznacza, że to czarny scenariusz, który niekoniecznie musi się zrealizować. Niemniej brakuje planu awaryjnego na wypadek, gdyby miało do niego dojść.
Drugim problemem jest sztuczna wyspa, która ma powstać na Zalewie Wiślanym, na granicy miasta Krynica Morska i gminy Sztutowo, ok. 2 km od brzegu. Jej budulcem ma być piasek pochodzący z przekopu. Oficjalne ministerialne dokumenty mówią, że z czasem stałaby się siedliskiem ptaków. – Gdyby chodziło tylko o piasek, nie mielibyśmy obaw. Ale trafiać na nią mają przede wszystkim szlam i muł pochodzące w kolejnych latach z pogłębiania toru wodnego między mierzeją a Elblągiem. Bo Zalew Wiślany ma dziś średnio 1,5–2 m głębokości, a tor wodny od miejsca przekopu będzie musiał mieć ok. 20 m szerokości i przynajmniej 5 m głębokości. Dno nieustannie pracuje, muł trzeba będzie wydobywać regularnie. Wraz z nim na powierzchnię mogą się przedostać rzeczy, które lepiej, by zostały pod wodą – mówi burmistrz.
I na potwierdzenie swoich obaw przypomina wydarzenia z historii tych okolic. Pod koniec II wojny światowej Niemcy, wojsko wraz z ludnością cywilną, uciekali przez zalew na mierzeję. Tą drogą próbowali ratować się przed nacierającymi Rosjanami. Wojska radzieckie zatapiały całe barki, ostrzeliwały też uciekinierów wędrujących po zamarzniętym zalewie. W efekcie jest tu podwodny cmentarz wielu tysięcy ludzi m.in. z Prus Wschodnich. Na dodatek w tej okolicy w czasie wojny odbywały się też transporty wojskowe, a wiele niemieckich łodzi poszło na dno z całym ładunkiem.
Pozostaje jeszcze problem komunikacji. Przy zjeździe z trasy krajowej S7 na wysokości Nowego Dworu Gdańskiego zaczyna się wąska jednopasmowa droga, pełna zakrętów, która zwęża się miejscami tak, że samochody zwalniają w czasie mijania. W sezonie letnim na tej drodze dojazdowej do Krynicy Morskiej tworzą się imponujące korki. To również trasa lądowa prowadząca do planowanej inwestycji.
Nad przekopem mają powstać dwa mosty – uspokajają politycy. – Świetnie, ale nas martwi co innego – ripostują samorządowcy. – Początkowo Urząd Morski zapewniał, że 80 proc. materiałów budowlanych i sprzętu dostarczonych będzie drogą wodną. Dziś już wiadomo, że to nierealne i przynajmniej połowa tego będzie musiała trafić lądem. Jedyną drogą dojazdową dla ciężkich maszyn jest droga powiatowa Stróża – Mikoszewo przez most zwodzony w Drewnicy, który ma nośność 60 ton. Mosty zabytkowe w Rybinie mają nośność 30 ton, a więc ciężki transport nie przejedzie. Starosta już raz nie zezwolił Urzędowi Morskiemu na przewóz tą drogą sprzętu, który miał trafić na mierzeję, by wzmocnić wydmy – mówi burmistrz Krynicy Morskiej.
Zapewnia, że z pytaniem o to, kto odnowi po wszystkim zniszczony przejazd, próbował przebić się wyżej. Bezskutecznie.

Bursztynowe plotki

Przekop ma ruszyć jesienią. Do dziś nie wiadomo, ile inwestycja będzie kosztować. Przez lata powtarzano sumę 880 mln zł. Ale z szacunków Urzędu Morskiego w Gdyni wynika, że ta kwota może urosnąć do 1,3 mld zł. Szacunków, nie dokładnych wyliczeń, bo w tego typu budowach Polska doświadczenia nie ma. Co z majątkiem, który ma przynieść wydobyty w miejscu przekopu bursztyn? Pierwsze informacje, jakie pojawiały się na ten temat, sugerowały, że chodzi o bezcenne złoża bałtyckiego złota. – Badania potwierdziły jego obecność. Natomiast z dokumentów wynika, że nie będziemy mogli sfinansować całości inwestycji z pozyskanych środków ze sprzedaży bursztynu – rozwiał wątpliwości kilka miesięcy temu dyrektor Urzędu Morskiego w Gdyni Wiesław Piotrzkowski.
– To były plotki w stylu opowieści o bursztynowej komnacie. Gdyby w grę naprawdę wchodził skarb, bursztyniarze z Trójmiasta dawno już by się do niego dobrali – mówią tutejsi.
Burmistrz Krynicy widzi sprawę jeszcze radykalniej i powtarza, że inwestycja nigdy się nie zwróci. – Potencjalne zyski z pracy elbląskiego portu nie wystarczą na utrzymanie przekopu i toru wodnego. Poza tym co to za port morski, który przez kilka miesięcy w roku jest zamarznięty? Czy ktoś, planując budowę, miał świadomość, że zalew pokrywa się lodem już w listopadzie i trwa tak często do końca marca? To nie jest rzeka, po której przejdzie lodołamacz i kra spłynie dalej. Lód będzie się piętrzył, woda zamarznie w innym miejscu. Owszem, zimy są coraz łagodniejsze, ale nie można opierać tak potężnych wydatków o założenie, że klimat będzie się ocieplał – ironizuje Krzysztof Swat. Po chwili poważnieje. – Od blisko trzech lat proszę o spotkanie w resorcie gospodarki. Bezskutecznie. Nie chodzi jedynie o drogi. Ludzie mają masę wątpliwości, a ja chciałbym je rozwiać. Coraz częściej mam wrażenie, że przegrywam w prostym rachunku: w Krynicy Morskiej mieszka ok. 1260 osób. Sto razy mniej niż w Elblągu. Jesteśmy więc mało atrakcyjni politycznie nawet przy założeniu, że stanowimy miejsce pracy dla kilku tysięcy przyjezdnych – tłumaczy.
Na razie idea przekopu przez Mierzeję Wiślaną jest taka: za kilka lat niektóre potężne statki docierające do terminalu kontenerowego DCT w Gdańsku będą przeładowywane na mniejsze o długości maksymalnie 100 m i szerokości 20 m, bo takie mogłyby wpłynąć do Elbląga. Na Bałtyku jest kilkanaście jednostek, które spełniają to kryterium, z czego żadna nie pływa dziś pod polską banderą. W Elblągu, po kolejnym przeładunku, towar podróżowałby dalej pociągiem. Najprawdopodobniej z powrotem do Gdańska, bo miasto ma połączenia kolejowe tylko z Malborkiem, Braniewem oraz Olsztynem, i dopiero stamtąd wyruszyłby dalej w Polskę. Jaki to ma sens, skoro teraz ten sam kontener po wyładowaniu na gdańskie nabrzeże może od razu ruszyć w trasę, jeśli nie koleją, to transportem drogowym, obwodnicą południową Gdańska, a potem autostradą A1?
Pozostaje argument, że musimy dziś każdorazowo prosić Rosję o wpłynięcie przez mierzeję, a ze zgodą bywa różnie. – Polskie jednostki nie mają problemu – przekonują żeglarze pływający po tych wodach. I dodają, że problem dotyczy obcych bander. Ale i tak jachty pełnomorskie nie mogą swobodnie pływać po zalewie. Bo to głównie jednostki balastowe (jachty z większym ożeglowaniem wymagają dużego, nisko osadzonego środka ciężkości, by zapobiec ich wywróceniu, szczególnie przy większej prędkości), które nie przebiłyby się przez zamulony i zarośnięty akwen. A nawet jeśli, jakimś cudem, to co dalej?

Z perspektywy „Małej Babci”

Michał w sezonie wakacyjnym codziennie pokonuje trasę między Gdańskiem, gdzie mieszka, a Kątami Rybackimi, w których ma swój statek. Przerobił go na potrzeby turystów, opływa z nimi Zalew Wiślany. I tak od lat, zna więc okolicę doskonale. – Przekop ma sprawić, że gminy się wzbogacą, że pojawi się więcej zamożnych turystów? To wtedy, zamiast 25 zł od pasażera, będę inkasować dwa razy tyle – śmieje się kapitan „Małej Babci”.
Wypływamy na zalew. Jest środek lata, lekki wiatr, łagodna fala. – Po lewej, o tam, jest miejsce planowanego przekopu – mówi, wskazując ręką odległy kawałek lądu. – Po prawej, w linii prostej z 10 km, jest Elbląg. Wokół setki kilometrów kwadratowych wody. Policzmy wspólnie, bo mogę nie dać rady, ile tu widać pływających jachtów? Ba, jakichkolwiek innych jednostek większych od kajaka?
Zero. To jedyna prawdziwa odpowiedź. Ale może tylko w danej chwili? Może taka pora dnia? Może przekop spowoduje, że będzie ich więcej? – Jaki morski jacht o zanurzeniu 3 m wpłynie na zalew o głębokości 2 m? Tu cały akwen ma tyle. Proszę spojrzeć, roślinność dorasta do powierzchni – mówi pokazując tym razem na wodę. Rzeczywiście, za burtą roztacza się podwodna łąka. – Dziś próbuje się nas dzielić na tych, co są mocno za, i tych mocno przeciw budowie przekopu. A moim zdaniem prawda leży pośrodku. Ci w Krynicy straszą, że stracimy plaże. OK, ale weźmie się refuler (pogłębiarka ssąca – red.) i dosypie. Potrafimy tworzyć krajobraz. Ja, proszę pani, nie wierzę w wielką tragedię ekologiczną. Pani spojrzy na ten zalew. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu to był syf: zamiast gospodarki morskiej zwyczajna grabież. Od komuny tak żerowano na rybach, że się skończyły. Aż w końcu przyszli urzędnicy Unii Europejskiej i złożyli rybakom propozycję: wystawcie łódki na jakiś czas, wypłacimy wam odszkodowanie. Wielu na to poszło, dostają pieniądze tylko za to, że stoją w porcie i nie wypływają. Ale w efekcie po kilku latach udało się częściowo odbudować zarybienie – opowiada.
Tym razem nie o takie ożywienie chodzi. Cytując znów rządowe pisma, stawką jest „poprawa walorów turystycznych miejscowości położonych nad Zalewem Wiślanym oraz rozwój gospodarczy całego regionu północno-wschodniej Polski”. Miejscowi, znający okoliczne wody, mają na ten temat swoje zdanie: jednostki śródlądowe nie skorzystają na przekopie, bo po wypłynięciu na pełne morze wywrócą się po 15 minutach. Są za lekkie, by utrzymać się na pełnym morzu. Gdyby te same pieniądze przeznaczyć na poszerzenie i pogłębienie rzek dopływających do zalewu, to byłoby coś. Teraz to dzicz nieprzystosowana do przyjmowania żeglarzy – słychać te same argumenty wzdłuż całej Mierzei Wiślanej. – Najpierw należałoby spełnić stare obietnice. Ożywić i doprowadzić do używalności Pętlę Żuławską, drogę wodną o długości ponad 300 km, łączącą szlaki wodne Wisły, Martwej Wisły, Szkarpawy, Wisły Królewieckiej, Nogatu, Motławy, Kanału Jagiellońskiego, rzeki Elbląg i Pasłęki z wodami Zalewu Wiślanego. Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że powstanie nowe zaplecze, z portami, marinami, gdzie ludzie znajdą pracę. Ale jakoś temat przycichł – wtóruje tym głosom Joanna.
W sezonie, owszem, dorabia warkoczykami w Kątach, ale mieszka w Nowym Dworze Gdańskim. Ma rodzinę w pobliskich Wiercinach i znajomych w Elblągu. O przekopie dyskutują wszyscy. Jasne, że każdy, łącznie z nią, chce znaleźć lepszą pracę. Taką na stałe. Każdy słyszał również, że całe to zamieszanie ma poprawić sytuację okolicy. Ale niemal każdy się zastanawia, gdzie w tych działaniach sens. – Dziś Elbląg to dwa centra handlowe, fabryka mebli, ładna starówka i port niewiele większy od parkingu przed hipermarketem. Myślę, że w tym mieście znalazłoby się sporo pilniejszych inwestycji.

Szpadel konieczności

„Symbol konieczności wykonania kanału żeglugowego łączącego Zalew Wiślany z Zatoką Gdańską”. Pod tym zdaniem cytat z Edmunda Burke’a, angielskiego filozofa i konserwatywnego polityka żyjącego w XVIII w.: „Aby zło zatriumfowało, wystarczy, by dobry człowiek niczego nie robił”. Fundatorem całości, jak głosi napis na granitowej płycie, jest Elżbieta Gelert. Co ciekawe, parlamentarzystka nie rządzącego dziś PiS, ale Platformy Obywatelskiej, która z ramienia tej partii bezskutecznie ubiegała się przed laty o stanowisko prezydenta Elbląga. Ów symbol konieczności stoi w niewielkim rybackim porcie w Kątach Rybackich, 15 km od Krynicy Morskiej i 7 km w linii prostej od planowanego miejsca przekopu. Pojawił się tu 4 sierpnia 2006 r. Jak wygląda? To szpadel, który kiedyś mógł być czerwony, a dziś resztki farby mieszają się z widocznymi śladami rdzy. Stoi na sztorc wbity w stos kamieni symbolizujących tutejszą ziemię. – Ostał się dłużej niż kołki i tablice, które wbijali politycy na plaży od strony zatoki – uśmiechają się tutejsi mieszkańcy.
Idea, którą politycy w Warszawie nazywają strategiczną, nie jest nowa. Rozważał ją już król Stefan Batory w XVI w., a setki lat później minister przemysłu i handlu II RP Eugeniusz Kwiatkowski. W planach były przekopy, tamy, śluzy, a nawet osuszanie terenu. Od zawsze w imię suwerenności oraz po to, by uczynić z Elbląga prężny port morski. Od zawsze też coś stawało na drodze do ich realizacji. Dlatego na pytanie, jak będzie tym razem, słychać tu głównie jedną odpowiedź: oby jak zwykle.
Boimy się, że politycy dopną swego, budowa ruszy i… Nie ma gwarancji, że po wyborach będzie kontynuowana, że zniszczona okolica zostanie zrekultywowana. Że znajdą się pieniądze na regularne pogłębianie zalewu i oczyszczanie plaż ze szlamu.