Poprzednicy polegli, ale obecny prezydent USA jest pewien, że uda mu się pogodzić Izraelczyków i Palestyńczyków.
Lokator Białego Domu zamierza dzisiaj zaprezentować plan pokojowy dla obu stron toczącego się od dekad konfliktu żydowsko-arabskiego. Towarzyszyć mu będzie premier Binjamin Netanjahu, który przed wylotem do USA tryskał optymizmem. – We wtorek razem z prezydentem Trumpem wpłyniemy na historię – mówił szef izraelskiego rządu.
Na razie niewiele wiadomo na temat samego planu, nad którym prace trwają od 2017 r. Pewne wydają się być tylko pojedyncze elementy, o których wspomniały osoby zaangażowane w jego powstanie. Inicjatywa nie zakłada więc prawdopodobnie powrotu do Palestyny w granicach sprzed 1967 r., o czym wspomniał prezydencki zięć Jared Kushner. Oznaczałoby to uznanie legalności izraelskich osiedli na Zachodnim Brzegu.
Jason Greenblatt, były główny prawnik Trump Organization ściągnięty przez prezydenta do Białego Domu, w jednym z wywiadów wspomniał z kolei, że plan koncentruje się na zapewnieniu bezpieczeństwa Izraelowi. – Obie strony znajdą w tej propozycji elementy, które im się nie spodobają – mówił w 2018 r. prawnik, który w międzyczasie opuścił prezydencką ekipę.
Więcej wiadomo o gospodarczej części planu, którą Kushner przedstawił w 2019 r. na konferencji w Bahrajnie. Zakłada ona inwestycje w Palestynie o wartości kilkudziesięciu miliardów dolarów, w których efekcie w ciągu dekady powstałby tam milion miejsc pracy, a gospodarka palestyńska zwiększyłaby się dwukrotnie. Na inwestycje – obejmujące m.in. budowę korytarza łączącego Strefę Gazy z Zachodnim Brzegiem, energetyczne projekty infrastrukturalne, utworzenie uniwersytetu, szkolenia zawodowe – zrzuciłyby się państwa arabskie oraz prywatni inwestorzy.
Arabowie nie kryją sceptycyzmu. – Plan służy wyłącznie pogrzebaniu sprawy palestyńskiej, niczemu innemu – grzmiał wczoraj na posiedzeniu rządu Mohammed Sztajeh, premier Autonomii Palestyńskiej. Polityk zwrócił również uwagę, że nietypowy jest czas publikacji propozycji. – Inicjatywa ma uchronić Trumpa przed impeachmentem, a Netanjahu przed pójściem do więzienia. Z tego względu trudno to nazwać planem pokojowym – mówił.
Faktem jest, że liderzy USA i Izraela mają w swoich krajach kłopoty. W tym tygodniu w decydującą fazę wchodzi proces Donalda Trumpa przed Senatem, będący konsekwencją postawienia prezydenta w stan impeachmentu w grudniu 2019 r. Z kolei w Knesecie odbędzie się dzisiaj debata w sprawie powołania komisji, która ma się zająć kwestią immunitetu Netanjahu. Premier zwrócił się o to do parlamentu, aby uniknąć procesu w sprawie o korupcję. Dopóki Kneset debatuje w tej sprawie, proces nie może się rozpocząć.
Prawdą jest też to, że Waszyngton już długo zwlekał z prezentacją planu pokojowego. Opóźnienie spowodowane było sytuacją polityczną w Izraelu, a konkretnie serią wyborów parlamentarnych, spowodowanych niemożnością wyłonienia stabilnych koalicji ani przez Netanjahu, ani przez jego rywala Beniego Ganca, lidera centroprawicowej formacji Niebiesko-Biali.
Ganc dotychczas sprzeciwiał się publikacji planu przed wyłonieniem nowego rządu, ponieważ uznał to za wtrącanie się do wyborów. Teraz zmienił zdanie, a nawet przyjął zaproszenie do Białego Domu na wczorajsze rozmowy z Trumpem. Waszyngton chciał mieć pewność, że plan przypadł do gustu największym opcjom politycznym w Izraelu i nie zostanie odrzucony po kolejnych wyborach 3 marca.
Plan może się jednak nie spodobać stronie palestyńskiej, która nie będzie obecna podczas prezentacji szczegółów. W ciągu ostatnich dni inicjatywę krytykowali niektórzy amerykańscy eksperci, w tym były zastępca sekretarza stanu ds. bliskowschodnich Martin Indyk oraz Hady Amr, zastępca specjalnego wysłannika na Bliski Wschód w administracji Baracka Obamy, głównie przez wzgląd na plotki o tym, że plan uwzględnia zapowiedź Netanjahu o aneksji Doliny Jordanu, żyznego fragmentu Zachodniego Brzegu.
Może być jednak i tak, że jakaś część polityków palestyńskich poprze plan pod zakulisowym naciskiem państw arabskich albo zwabiona wizją inwestycji. – Mówią, że to najtrudniejszy targ, jakiego można dobić. A ja uwielbiam dobijać targów – mówił w ubiegłym tygodniu prezydent Trump. Co ciekawe, właściwie od początku kadencji lokator Białego Domu uważał, że rozwiązanie palestyńsko-izraelskiego sporu to bułka z masłem. – Mówiąc szczerze, to chyba nie jest aż tak trudne, jak niektórym wydawało się przez te wszystkie lata – mówił Trump w 2017 r.