Kilkudziesięciu byłych wyższych urzędników, w tym ministrów, w administracji prezydenta George'a W. Busha (2001-2009) ogłosiło poparcie dla Donalda Trumpa w listopadowych wyborach prezydenckich. Rodzina Bushów nadal jednak okazuje dystans wobec republikańskiego kandydata.

Trumpa poparli między innymi: były minister obrony Donald Rumsfeld, były prokurator generalny John Ashcroft, były minister skarbu John Snow, były minister zdrowia i opieki społecznej Tommy Thompson, była szefowa resortu pracy Elaine Chao i były rzecznik Białego Domu Ari Fleischer.

Sam Bush junior nie poparł - jak na razie - Trumpa, podobnie jak jego brat Jeb Bush, były gubernator Florydy i rywal republikańskiego kandydata w walce o partyjną nominację do Białego Domu. Jeb oświadczył, że nie będzie głosował ani na Trumpa, ani na Hillary Clinton.

Natomiast ojciec obu polityków, były prezydent George H.W. Bush (1989-1993) planuje – jak doniesiono z kręgu jego współpracowników – poparcie Clinton.

Demokratyczną kandydatkę popierają także tacy prominentni Republikanie, jak były doradca Busha seniora ds. bezpieczeństwa narodowego Brent Scowcroft, były minister skarbu w gabinecie George'a W. Busha Hank Paulson oraz były zastępca sekretarza stanu w tej samej administracji Richard Armitage.

Przewodniczący Krajowego Komitetu Partii Republikańskiej (RNC) Reince Priebus tydzień temu w wywiadzie dla telewizji CBS dał do zrozumienia, że politycy republikańscy, którzy nie poprą Trumpa, mogą oczekiwać bliżej nieokreślonych retorsji ze strony kierownictwa partii.

W ubiegłym tygodniu poparcie dla kandydata GOP wyraził senator Ted Cruz, dawniej główny rywal Trumpa w wyścigu do nominacji prezydenckiej.

Z sondaży wynika, że coraz więcej Republikanów – obecnie ok. 85 procent - deklaruje, że w wyborach zagłosuje na Trumpa.

Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski (PAP)