Niedzielne wybory lokalne w Hamburgu z miażdżącą przewagą wygrali socjaldemokraci.
W swoim bastionie w Hamburgu Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD) zdobyła w niedzielnych wyborach regionalnych prawie 40 proc. głosów. Choć wynik był gorszy o 6 pkt proc. niż poprzednio, to na tle sondaży w innych landach, gdzie lewicową partię współrządzącą popiera po kilkanaście procent wyborców, jest to rezultat znakomity.
W portowym mieście w niedzielę najwięcej zyskali Zieloni, którzy najpewniej będą nim rządzić w koalicji z SPD. W stosunku do 2015 r. podwoili swój wynik i uzyskali ponad 20 proc. poparcia. Dzięki temu stali się drugą siłą w regionie i znacząco przeskoczyli Unię Chrześcijańsko-Demokratyczną (CDU), która znów straciła, zdobywając zaledwie nieco ponad 10 proc. głosów. Poza tym próg wyborczy przekroczyły Lewica, radykalnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) i prawdopodobnie liberałowie z Wolnej Partii Demokratycznej. Ostateczne wyniki miały zostać podane już po zamknięciu tego wydania DGP.
Mimo dobrego wyniku SPD na północy szanse na to, że kolejny kanclerz RFN będzie reprezentantem właśnie tej partii, są minimalne. W wyścigu po fotel kanclerski wciąż największe szanse ma szef CDU, która wraz z siostrzaną Unią Chrześcijańsko-Społeczną w Bawarii przewodzi w sondażach i ma ok. 27 proc. poparcia. Po rezygnacji minister obrony Annegret Kramp-Karrenbauer związanej z krótkotrwałym powstaniem w Turyngii koalicji chadeków z AfD właśnie rozpoczęła się walka o przywództwo w chadecji. Namaszczona na swoją następczynię przez Angelę Merkel Kramp-Karrenbauer zapowiedziała, że nie wystartuje.
W rozgrywce o fotel lidera liczy się obecnie czterech kandydatów: kojarzony z wielkim biznesem konserwatysta Friedrich Merz, premier najbardziej ludnego kraju związkowego Nadrenii Północnej-Westfalii Armin Laschet, Norbert Röttgen, któremu blisko do Zielonych i daleko do Rosji, oraz minister zdrowia Jens Spahn, najmłodszy w stawce kandydatów. Zjazd partyjny odbędzie się pod koniec kwietnia albo na początku maja i wtedy poznamy nowego szefa CDU.
Nowy lider chadeków może wywierać presję, by kanclerz odeszła przed przyszłorocznym końcem kadencji Bundestagu, ale wciąż nie jest jasne, czy i kiedy Merkel zrezygnuje ze stanowiska kanclerz Niemiec. Być może dotkliwa porażka w Hamburgu (to jeden z najgorszych wyników CDU w powojennych wyborach regionalnych w ogóle) ożywi debatę dotyczącą zmiany kadrowej na stanowisku szefa rządu, ale pozyskanie wystarczającej liczby głosów dla innego kanclerza w obecnym Bundestagu, gdzie CDU rządzi w koalicji z SPD, wydaje się bardzo trudne.
Jeśli Merkel nie poda się do dymisji przy okazji wyborów nowego szefa partii, szanse na to, że dokończy bieżącą kadencję, są bardzo duże. W drugiej połowie 2020 r. Niemcy będą pełnić prezydencję w Radzie UE i to będzie dobra wymówka, by zmian nie dokonywać. A już jesienią przyszłego roku za Odrą odbędą się wybory do Bundestagu. Obecnie drugie miejsce w sondażach, z nieco ponad 20-proc. poparciem, mają Zieloni. I jest możliwe, choć obecnie mało prawdopodobne, że to oni wygrają przyszłoroczne wybory.
– Nie wykluczam, że może dojść do rewolucji i kanclerzem zostanie ktoś z Zielonych. Wtedy będzie to ktoś z tzw. Spitzen Duo, czyli liderów, Robert Habeck albo Annalena Baerbock – tłumaczy dr Agnieszka Łada, wicedyrektor Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt. – Szanse na to, że poparcie dla socjaldemokracji nagle zacznie rosnąć, wydają się małe – dodaje ekspertka. Z polskiego punktu widzenia taki obrót spraw nie byłby zły – Zieloni mocno krytykują Rosję i budowę gazociągu Nord Stream 2.