Prezydent chce się oprzeć na dotychczasowej bazie, do końca podporządkować sobie Partię Republikańską i wykorzystać gniew skierowany na demokratów z Kongresu, którzy starają się o usunięcie go z urzędu.
Chociaż wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych odbędą się dopiero za nieco ponad 10 miesięcy, komitet reelekcji urzędującej głowy państwa ruszył już pełną parą. Zespół specjalistów od prowadzenia kampanii już w poniedziałek w półtoragodzinnej prezentacji objaśnił, jak ma wyglądać ścieżka do zwycięstwa.

Zdobyć nowych wyborców

Pierwszym etapem jest przejęcie do końca struktur Partii Republikańskiej i stworzenie z niej jednolitej platformy wspierającej obecnego prezydenta. Podobnie jak u demokratów, na prawicy też szykują się prawybory, do których zgłosiło się dwóch pomniejszych kandydatów, ale zadaniem sztabu będzie jeszcze większa marginalizacja ich głosu i politycznej roli w stronnictwie. Ekipa Trumpa jest tu bardzo pewna swego, bo w ciągu roku odbyły się wybory 42 z 50 przewodniczących stanowych oddziałów republikanów i w każdym wygrał człowiek popierany przez prezydenta.
Następna sprawa to skupienie się na najbardziej odizolowanym wyborcy z wiejskich, słabo zaludnionych obszarów. W 2016 r. Trump wygrał w 48 z 72 gmin w Wisconsin, a zwycięstwo o włos w całym stanie dała mu zdecydowana przewaga właśnie w najmniejszych gminach. Podobnie w Pensylwanii, gdzie zdobył 45 z 67 gmin. W związku z tym, że wyborcza walka odbędzie się przede wszystkim w tych dwóch stanach, a do tego Florydzie, Michigan i Północnej Karolinie, zmobilizowanie jak największej liczby wyborców, którzy w całości identyfikują się jako „lud Trumpa”, może być kluczowe dla zwycięstwa. Kampania nie chce jednak lekceważyć dużych miast i metropolii, gdzie Partia Demokratyczna ma od dawna sporą przewagę. Sztab wyznaczył sobie np. z pozoru skromny próg zdobycia 10 proc. głosów Afroamerykanów, ale dla republikanów to wyzwanie. Na lewicę od Reagana (lata 80.) głosowało ponad 90 proc. czarnoskórej mniejszości, w czasach Obamy nawet 96 proc. Trump chce ich kusić wynikami ekonomicznymi: przede wszystkim spadającym w tej grupie etnicznej bezrobociem.
Komitet reelekcji prezydenta będzie też próbować dotrzeć do 9 mln Amerykanów, którzy sympatyzują z Donaldem Trumpem, a nie głosowali w ostatnich wyborach do Izby Reprezentantów w 2018 r., w jakich republikanie ponieśli ogromne straty. Ten elektorat został wówczas w domu, bo nazwiska ich idola nie było na samej górze kartki do głosowania. Do takich ludzi będzie adresowana kampania w mediach społecznościowych.
I wreszcie sztab chce rozbudować maszynerię i strukturę wieców oraz spotkań z wyborcami. W 2016 r. to one okazały się kluczowe. To najważniejszy, obok tworzenia skomplikowanego algorytmu docierania do elektoratu przez media społecznościowe, sposób rekrutowania wyborcy. Na takich spotkaniach ludzie opowiadają, co ich najbardziej boli, zostawiają swoje dane kontaktowe, a potem w trakcie kampanii dostają mocno spersonalizowaną wiadomość w postaci SMA-a czy e-maila i czują jeszcze większą więź z kandydatem. Ludzie Trumpa chcą teraz przekształcić klasyczne wiece w kilkudniowe imprezy, podczas których po wystąpieniu prezydenta gorące emocje mają utrzymywać inni popularni politycy republikanów.
Pierwszym z demokratycznych kandydatów, który odniósł się do trumpowskich planów, jest były burmistrz Nowego Jorku Michael Bloom berg. Ostrzegł swoich rywali oraz partyjnych działaczy, że plany prezydenta trzeba traktować bardzo poważnie. Stwierdził, iż ostatnie wybory do Izby Gmin w Wielkiej Brytanii są wyraźnym sygnałem ostrzegawczym: amerykańska lewica, jak wcześniej brytyjska, jest na najlepszej drodze do utracenia raz na zawsze białego, niewykształconego wyborcy z prowincji i stania się stronnictwem wielkomiejskich elit i wszelakich mniejszości.

Impeachment do Senatu

Jednym z najważniejszych wyzwań wczesnej kampanii wyborczej będzie impeachment, czyli walka o usunięcie Donalda Trumpa z urzędu. Na razie cały proces znajduje się mniej więcej w połowie. Po zakończeniu przesłuchań świadków Izba Reprezentantów postawiła prezydentowi dwa zarzuty, ujęte w artykułach impeachmentu. Pierwszy dotyczy nadużycia władzy, drugi – utrudniania Kongresowi pracy (Biały Dom nie zgodził się na to, żeby kilku pracowników stawiło się na Kapitol na przesłuchania).
Wczoraj późnym wieczorem lub wcześnie rano czasu amerykańskiego kongresmeni mieli przyjąć obydwa artykuły (w momencie wysyłania tego numeru do drukarni debata dopiero się rozpoczęła). Jeśli tak się stanie, Donald Trump zostanie trzecim prezydentem w historii, który został poddany impeachmentowi. Pierwszy był Andrew Johnson w 1868 r., drugi – Bill Clinton w 1998 r. Richard Nixon złożył urząd, zanim Izba Reprezentantów postawiła mu zarzuty.
To oznacza, że impeachment przejdzie do drugiego etapu, czyli procesu przed Senatem. Ten rozpocznie się najprawdopodobniej już w styczniu, a będzie mu przewodniczył przewodniczący Sądu Najwyższego sędzia John Roberts. Najpierw senatorom zarzuty przedstawią kongresmeni wyznaczeni przez izbę niższą Kongresu. Prezydencka obrona będzie mogła na nie odpowiedzieć. Potem zaczną się przesłuchania świadków.
Nawet jeśli nie ma szans, żeby Senat odwołał Trumpa z urzędu – potrzebna do tego jest większość dwóch trzecich głosów, tymczasem izbę wyższą kontrolują konserwatyści – to i tak proces będzie stanowił dla prezydenta obciążenie. Przez parę tygodni sprawa nie będzie bowiem schodziła z pierwszych stron gazet, a relacjonować ją będą wszystkie 24-godzinne stacje informacyjne (chyba że szef republikanów w Senacie Mitch McConnell znajdzie sposób na to, żeby znacząco ograniczyć czas jej trwania). Powstanie szum informacyjny, w którym nazwisko „Trump” będzie padało głównie w niepochlebnych kontekstach.
Jednak na razie impeachment nie szkodzi prezydentowi. Nawet jeśli wiele sondaży wskazuje, że notowania lokatora Białego Domu poszły w dół, to średnia z wielu sondaży – wyliczana np. przez portal Fivethirtyeight.com – daje zupełnie inny obraz. Zgodnie z nią wczoraj z prezydentury Trumpa zadowolonych było 43,4 proc. Amerykanów – największy odsetek od początku kadencji. Niezadowolonych było z kolei 51,9 proc. elektoratu – wynik nieróżniący się zbytnio od tego, do czego przyzwyczaiły nas ostatnie trzy lata.
Impeachment również jest uwzględniony w planach komitetu Trumpa. Celem jest przekonanie Amerykanów, że tocząca się przeciwko prezydentowi procedura to spisek demokratów, którzy chcą obalić legalnie wybraną głowę państwa, wykorzystując kruczki prawne. Na razie daje to rezultaty korzystne dla trumpowskiej ekipy. 42 proc. badanych wyborców jest przeciwko impeachmentowi, chociaż jednocześnie przyznaje, że nie wie dokładnie, o co w tej sprawie chodzi. Kolejne 7 proc. popiera przeprowadzenie procesu prezydenta na forum Senatu, ale z góry sprzeciwia się jego skazaniu, zakładając, że moralna racja jest po jego stronie. Zadaniem sztabowców będzie teraz rozbudzenie jeszcze większego gniewu przeciwko demokratom z Kongresu. Ma się on przenieść na kandydata z tej partii, który zostanie wiosną wyłoniony w prawyborach.
42 proc. badanych wyborców jest przeciwko impeachmentowi, chociaż jednocześnie przyznaje, że nie wie dokładnie, o co w tej sprawie chodzi