Poza konfliktem z Albańczykami serbskie enklawy w Kosowie są coraz bardziej skłócone wewnętrznie. Mitrowica, która w sobotę przyłączyła się do trwających w całej Serbii antyrządowych protestów, jest tego przykładem.
W Belgradzie harmider, gwizdki, muzyka lejąca się z głośników. Rzeka obywateli od tygodni płynie ulicami stolicy w proteście przeciw rządom prezydenta Aleksandara Vučicia i jego Serbskiej Partii Postępowej. Oskarżają ich o przemoc i ograniczanie swobód obywatelskich. 2 lutego belgradzcy Serbowie wyszli na ulice już po raz dziewiąty, żądając przestrzegania zasad demokratycznych.
Do Belgradu przyłączają się kolejne serbskie miasta. W tym położona w Kosowie Mitrowica. To bardzo szczególne miasto. Niegdyś prawdziwie multietniczne, bo zamieszkane przez Serbów, Albańczyków, Boszniaków i Romów. Dziś ośrodek jest podzielony wzdłuż rzeki Ibar na część albańską, kontrolowaną przez władze Kosowa, i serbską (z niewielką dzielnicą boszniacką), którą częściowo kontroluje Belgrad. To żywy pomnik dewastacji, jaką przyniosła wojna.
Miasto poligon, miasto scena teatru, gdzie dekoracjami są narodowe flagi, partyjne plakaty, proporczyki, herby, podobizny średniowiecznych książąt i wojowników. I chociaż mogłoby się wydawać, że w Mitrowicy pod wieloma względami czas stanął w miejscu, akurat dekoracje zawsze nadążają za aktualną sytuacją na scenie politycznej. Tym razem wzdłuż głównej ulicy serbskiej części Mitrowicy, obok tradycyjnych murali głoszących serbskość Kosowa, wiszą proporczyki z flagą Rosji i zdjęcia Vučicia witającego uściskiem dłoni Władimira Putina, który dwa tygodnie temu odwiedził Belgrad.
Mitrowica jest obiektem pożądania zarówno Albańczyków, jak i Serbów. Jej dalsze losy poznamy być może jeszcze w tym roku. Belgrad i Prisztina są w trakcie rozmów, które mogą przynieść jakąś formę porozumienia w sprawie statusu Kosowa i jego relacji z Serbią. Oba państwa od 2013 r. negocjują normalizację stosunków. Serbia nie uznaje niepodległości Kosowa, którą Prisztina jednostronnie ogłosiła w lutym 2008 r., i skutecznie blokuje członkostwo najmłodszego państwa Europy w organizacjach takich jak ONZ czy UNESCO. Kosowo uniezależniło się od Serbii, którą uważa za agresora, ale pozostało wizowym gettem. Mieszkańcy Kosowa – zarówno Albańczycy, jak i Serbowie – muszą otrzymać wizy, aby móc wjechać do UE.
Mitrowica zajmuje w tym konflikcie szczególne miejsce. Dla Albańczyków symbolizuje miasto położone w granicach Kosowa, którym w 100 proc. powinien administrować rząd w Prisztinie, a do którego prawa Serbowie sobie uzurpują. Dla tych ostatnich to miasto symbol, ostatni dowód, że „Kosovo je Srbija”, który mieszkańcy razem z zamordowanym w zeszłym roku Oliverem Ivanoviciem, liderem lokalnej partii Serbia Demokracja Sprawiedliwość (SDP), obronili. Mitrowiccy przeciwnicy Vučicia w sobotę równolegle uczcili pamięć Ivanovicia.
– Kilka minut przed rozpoczęciem marszu podjęliśmy decyzję o jego skróceniu z ponad kilometra do 400 m, aby ograniczyć ryzyko incydentów – opowiada DGP Marko Jakšić, organizator marszu. Jakšić, aby udowodnić, że marsz nie ma charakteru partyjnego, zrzekł się nawet mandatu radnego SDP. Informacje na temat protestu ogłaszał na Twitterze. Pomysł nie spodobał się władzom Serbii. Marko Đurić, szef kancelarii ds. Kosowa i Metochii przy rządzie w Belgradzie, ogłosił, że „wszystkie miasta w Serbii mogą sobie protestować, ale nie Kosowska Mitrowica”. W Serbii takie komunikaty płynące z ust bliskich współpracowników Vučicia mogą mieć poważne konsekwencje polityczne.
– Kiedy takie słowa wypowiada polityk, odczytuję je jako wezwanie do przemocy – komentuje Jakšić. – Dlatego powiedziałem wprost, że jeśli coś mi się stanie, winę za to będzie ponosił Marko Đurić. To, co się działo na kilka dni przed marszem, było powtórką z doświadczeń Olivera Ivanovicia z czasów poprzedniej kampanii wyborczej – dodaje. Ivanović kilka miesięcy przed śmiercią otwarcie mówił, że jako polityk opozycji czuje się zagrożony. Zamordowano go w styczniu 2018 r. Do dziś nie wiadomo, kto stoi za zbrodnią. Jakšić również dostawał anonimowe pogróżki.
Z pozoru protest w Mitrowicy to nic wielkiego. Grupa 100 osób wyszła na ulicę z transparentem „1 z 5 mln”, mottem, którym posługują się protestujący w miastach w Serbii właściwej. Nic wielkiego się nie wydarzyło. Nie było gwizdków, krzyków, śpiewów ani wystrzałów. Tylko milczący przemarsz z centrum pod siedzibę SDP i zapalenie świec przy płycie upamiętającej jego śmierć. To właśnie cisza była najbardziej przejmującym elementem manifestacji. Przejmująca cisza demonstrantów i przejmująca nieobecność na ulicach zwykłych przechodniów, których zazwyczaj kręci się w centrum sporo – tutaj robią zakupy i przesiadują w licznych kafejkach przy kawie, rakii i piwie.
Jakšić skarży się, że Zachód już w 2013 r. podczas wyborów lokalnych do kosowskich rad – pierwszych, które przeprowadzono także w serbskiej części kraju – udowodnił, że kwestia praworządności jest dla niego drugorzędna, a liczy się cel numer jeden, czyli uregulowanie statusu Kosowa. – Ludzie byli wręcz zmuszani do pójścia do urn. Zachód udawał, że tych nacisków nie widzi. Te naciski najpierw pojawiły się u nas, a ponieważ mechanizm zadziałał, został przeniesiony na całą Serbię – twierdzi Jakšić. Jednocześnie przyznaje, że tylko Vučić, jego polityczny przeciwnik, jest w stanie rozwiązać kwestię kosowską. – Jeśli nie on, to długo nie będzie w Serbii kolejnego takiego polityka. Tyle, że na tym procesie ucierpi demokracja – ubolewa Jakšić.
– Rząd mówi Serbom z Serbii, że ma naszą zgodę na rozmowy z Prisztiną. W 80 proc. to prawda. Ale 20 proc. z nas się na to nie zgadza – dowodzi Jakšić zapytany, dlaczego zdaniem Đuricia akurat Mitrowica nie powinna protestować. Milica Andrić, dziennikarka portalu Kossev.info, twierdzi, że już dawno nie widziała takiej Mitrowicy. – Kiedyś wszyscy byli gotowi iść na barykady i bronić się przed Albańczykami. Dziś mam wrażenie, że większość na wieść o kolejnych barykadach spakowałaby się i odeszła – dowodzi. Oboje mówią, że obecnie w Kosowie, mimo nierozwiązanego konfliktu z Albańczykami, Serbowie najbardziej boją się innych Serbów.
Tymczasem spór między Belgradem a Prisztiną trwa w najlepsze. W listopadzie 2018 r. rząd Kosowa obłożył zaporowymi cłami handel z Serbią, praktycznie go blokując. To miało być odpowiedzią na sukcesy serbskiej dyplomacji, która skutecznie namawia kolejne państwa, by wycofywały uznanie państwowości Kosowa. W ciągu ostatnich 12 miesięcy zrobiło tak dziewięć małych krajów; jako ostatnie taką decyzję 17 stycznia podjęło Palau. Tymczasem Kosowo, mimo konfliktu, pozostaje jednym z najważniejszych partnerów handlowych Serbii. Jeśli blokada przedłuży się choćby do połowy roku, Serbowie mogą stracić nawet 0,7 proc. PKB.
Wiele mówi się przy tym o podziale Kosowa i przyłączeniu jego serbskiej części do Serbii w zamian za kilka albańskich wiosek z serbskiej Doliny Preszewskiej. Podział miałby pomóc liderom obu państw wytłumaczyć się z trudnych decyzji przed wyborcami i rozwiązać spór. Problemem jest Mitrowica, z której żadna ze stron nie chce zrezygnować. Równolegle zaostrza się konflikt serbsko-serbski. 2 lutego na ulice wyszli mieszkańcy 30 serbskich miast. Gdy rozmawiamy o przyszłości, Jakšić odbiera telefon za telefonem od kolejnych dziennikarzy. Większość chce, by skomentował słowa Đuricia, że mitrowicki marsz był frekwencyjną porażką. – To mnie tylko motywuje, by zorganizować kolejne, jeszcze większe protesty – odpowiada.
Mitrowicy chcą tak samo Albańczycy, jak i Serbowie