- Nastawiam się na ewentualną współpracę z obecnym obozem władzy. Skończyłem 60 lat, a w moim przekonaniu w polityce człowiek jest wart tyle, ile po sobie pozostawi - mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Dorn.
Były marszałek Sejmu dodaje, że przed nim jest jeszcze jakieś 10 lat w polityce, w czasie których "chciałby coś ważnego dokonać". - Pójście drogą (Jarosława) Gowina, (Zbigniewa) Ziobry czy (Jacka) Kurskiego (podjęcie współpracy z PiS - red.) nie ma dla mnie sensu. Ziobro ma 44 lata, Gowin 53, mogą powiedzieć: zatkamy nosy, zaciśniemy zęby i pięści, położymy uszy po sobie i przez te siedem do dziesięciu lat będziemy czekali, aż nasz umiłowany przywódca, pan prezes, osiągnie stopień witalności późnego Konstantina Czernienki - ironizuje Dorn. I dodaje, że on nie może sobie pozwolić na czekanie, bo "za 10 lat będzie stetryczałym pierdzielem, którego zagryzą dzisiejsi 50-latkowie, gdyby chciał coś znaczyć".