- Pozostanie przy węglu groziłoby ubóstwem energetycznym dużej grupy Polaków i pogorszeniem ich sytuacji - mówi Aleksander Szpor, kierownik zespołu energii i klimatu w Polskim Instytucie Ekonomicznym.

KPO ma być dźwignią do Zielonego Ładu i modernizacji energetyki. Jaki może być faktyczny efekt tego programu?
KPO w obszarze energetyki to ponad 6 mld euro. To spore pieniądze, ale efekt tych środków jest związany z tym, czy uda się je skutecznie wydać w dozwolonym krótkim czasie. Nie ma więc miejsca na tworzenie nowych instrumentów lub finansowanie ryzykownych projektów. Najlepiej można to osiągnąć, wykorzystując sprawdzone metody. Na pewno powinno być widoczne odcięcie się od węgla i jednocześnie postawienie na polskie zielone branże z potencjałem wzrostu i oferujące dużą liczbę dobrych miejsc pracy. Wśród takich branż można wymienić OZE i renowację budynków wspierane obecnie przez programy „Mój prąd” i „Czyste powietrze”
Ale mamy program wymiany kopciuchów na inne piece węglowe, tyle że o większej sprawności. Unia kupi wymianę węgla na węgiel?
Zgodnie z PEP 2040 węgiel ma zniknąć z ciepłownictwa indywidualnego w miastach do 2030 r., a na wsiach najpóźniej w 2040 r. W krótkim horyzoncie wyższe normy mają sprawić, że tego węgla będzie można spalać mniej, blokując też możliwość spalania najgorszych rodzajów paliwa. Wszystkim zależy na czystym powietrzu, ale polscy przedsiębiorcy mają też określoną zdolność przystosowania się do zmian regulacyjnych.
6 mld euro brzmi dobrze, ale jeśli odniesiemy to do potrzeb inwestycyjnych, przestaje imponować. Co możemy dzięki takiej kwocie osiągnąć?
Trzeba pamiętać, że to zaledwie część środków, jaką dzięki członkostwu w UE uzyskamy na transformację. Główny strumień będzie płynął w ramach wieloletnich ram finansowych np. w ramach Mechanizmu Sprawiedliwej Transformacji. UE nie sfinansuje nam całości kosztów zmian potrzebnych do osiągnięcia celów Zielonego Ładu. Środki europejskie będą jednak przyciągać prywatne inwestycje oraz będą się uzupełniać z wydatkami publicznymi.
Punkt startowy to cena emisji CO2 40 euro za tonę. Czy ten mechanizm, który miał dopingować do transformacji, nie stał się przeszkodą pożerającą środki na inwestycje?
Od kilku lat jesteśmy świadkami dramatycznych wzrostów i spadków cen uprawnień i nie przywiązywałbym wagi do krótkotrwałych trendów. Oczywiście w długim terminie ceny uprawnień będą rosnąć, ale rozpiętość scenariuszy na temat tempa tego wzrostu jest ogromna. Debata nad tempem transformacji i podejmowane na tej bazie decyzje nie zawsze są optymalne, ale jeśli miałbym próbować się doszukiwać jakiejś logiki opóźnienia transformacji w Polsce, to można by wskazać, że nasze elektrownie zbudowane w większości przeszło pół wieku temu zdążyły się zamortyzować z naddatkiem, a ceny OZE zdążyły się znacząco obniżyć. Jesteśmy więc w dobrym momencie na zdecydowane kroki. Długofalowo EU ETS odegrał pozytywną rolę.
Ale stał się także klasycznym instrumentem spekulacyjnym. Im bardziej UE staje się zielona, tym bardziej opłaca się spekulować na wzrost cen uprawnień emisji.
Taki jest obecny etap rozwoju EU ETS, to nigdy nie był idealny mechanizm i na razie nie widać prostych narzędzi regulacyjnych pozwalających wykluczyć możliwość spekulacji. Pewnym rozwiązaniem może być postulowana przez polski rząd lepsza alokacja darmowych uprawnień, np. przez zwiększenie puli środków dla Polski w ramach Funduszu Modernizacji.
Ten mechanizm oznacza jednocześnie, że więcej trafia do budżetu ze sprzedaży uprawnień. Więc jest pytanie, jak te pieniądze mają być wydawane, na ile może być to spójne z celami KPO?
Przychodami z emisji można finansować projekty bardziej długofalowe niż KPO. Trzeba jednak pamiętać, że ze względu na zmienność cen uprawnień nie jest to jakaś gwarantowana pula pieniędzy, jak na przykład w przypadku funduszy strukturalnych. Potrzebny jest więc jakiś mechanizm, który amortyzowałby okresowe spadki cen uprawnień.
W rządzie widać dwugłos dotyczący transformacji energetycznej. PiS i premier mówią, że jeśli jej nie przeprowadzimy, będzie się to wiązało z wysokimi kosztami dalszego utrzymywania energetyki w 70 proc. opartej na węglu. Solidarna Polska wskazuje jednak, że to właśnie uruchomienie procesu transformacji naraża nas na wysokie koszty społeczne i gospodarcze. Kto jest bliżej prawdy?
Niedawno opublikowaliśmy analizę, w której patrzymy na dwa scenariusze – dekarbonizacji opierającej się o założenia „Polityki Energetycznej Polski do 2040 r.” oraz utrzymanie status quo, to jest pozostania przy strukturze energetyki opartej na węglu. Chcieliśmy oszacować, jaki będzie wpływ realizacji obu scenariuszy na wydatki energetyczne gospodarstw domowych. Jeśli patrzymy na ostatnie dostępne dane z 2018 r., to przeciętnie osoba w gospodarstwie domowym płaci 122 zł na energię elektryczną i cieplną, z czego trzy czwarte to energia cieplna. PEP2040 zakłada inwestycje w termomodernizację, dzięki czemu ograniczymy zużycie energii i zmienimy miks energetyczny na bardziej zielony. Taki scenariusz doprowadzi do wzrostu miesięcznego kosztu energii o 51 zł. To oczywiście istotny wzrost kosztów energii w ciągu najbliższej dekady. Ale w scenariuszu status quo ostateczna kwota wyniosłaby 182 zł, a więc 9 zł więcej. Oczywiście te 9 zł różnicy pomiędzy scenariuszami może się wydawać niewielkie, ale statystycznie mogłoby to oznaczać zetknięcie się sporej liczby Polaków z problemem ubóstwa energetycznego. O ile według dostępnych wskaźników udawało nam się w ostatnich latach ograniczyć o kilka punktów procentowych ten rodzaj ubóstwa (a przynajmniej uniknąć pogłębienia problemu), o tyle pozostanie przy węglu groziłoby raczej pogorszeniem sytuacji Polaków.
Przypuśćmy, że jednak pójdziemy w scenariusz węglowy. Na ile byłby to scenariusz polskiego węgla?
Eksport węgla i zyski z tego eksportu w ostatniej dekadzie malały, a import i wartość importu węgla rosły. W 2019 r. wartość eksportu (6,7 mld zł) była niemal trzykrotnie mniejsza niż importu (2,4 mld zł).
Jak bolesnym procesem może być dekarbonizacja polskiej gospodarki?
Niedawno opublikowaliśmy indeks wrażliwości regionów górniczych. Sprawdzaliśmy w nim, które obszary są najbardziej narażone na ryzyko związane z procesem transformacji. W naszej analizie schodzimy na poziom powiatów i przyglądamy się z jednej strony ich kondycji społeczno-gospodarczej, a z drugiej strony znaczeniu górnictwa w tych powiatach. Możliwe są sytuacje, że mimo stosunkowo niewielkiego odsetka osób zatrudnionych w górnictwie dany powiat jest monokulturą, jeśli chodzi o strukturę gospodarczą i nie może zaoferować miejsc pracy w innych sektorach. Jego sytuacja może więc być trudniejsza niż powiatu, w którym liczba zatrudnionych jest stosunkowo duża, ale miejsc pracy nie brakuje. I tak miasta jak Katowice, Gliwice czy Jaworzno uporały się już w dużym stopniu z transformacją, umiejętnie zainwestowały w inne sektory i nie muszą się obawiać poważnych problemów w przyszłości. Są też jednak takie powiaty jak Jastrzębie Zdrój lub powiat turecki, gdzie transformacja już w nieodległej przyszłości stanowić będzie poważne wyzwanie. Co istotne, te powiaty nie są skazane na porażkę, przy odpowiednich projektach mogą stosunkowo łagodnie przejść okres transformacji. Patrząc na doświadczenia zagraniczne, wiemy, że typowymi problemami regionów pogórnicznych jest depopulacja i starzenie się, ale także problemy społeczne w dzielnicach, osiedlach z dużym odsetkiem górników. Tam szczególnie istotne są projekty rewitalizacyjne.
Jakie są inne wąskie gardła polskiej zielonej transformacji poza górnictwem? Czy to ciepłownie, które w większości są opalane węglem?
W ciepłownictwie należy dać szanse małym firmom (do 50 MWt), zwłaszcza na terenie zadłużonych gmin. Myślę, że większe obiekty będą w stanie się modernizować i znajdą się środki oraz pomysły na nowe moce.
Niektórzy przestrzegają, że w związku ze złą sytuacją ciepłowni, zwłaszcza samorządowych, grozi im masowa prywatyzacja. Na ile realny to scenariusz? I nawet jeśli, czy to jest groźny proces?
Ciepłownictwo jest branżą, która dużo bardziej od energetyki polega na imporcie węgla, ponieważ właśnie tam, gdzie ciepłowniami zarządzają jednostki samorządu terytorialnego, decyzje są podejmowane wyłącznie na bazie jakości i ceny. Jeśli postępowałby dalszy proces prywatyzacji w ciepłownictwie, to można by się spodziewać zwiększonego importu węgla z zagranicy. Oczywiście przy założeniu, że ciepłownie te chciałyby zostać przy węglu, co wcale nie jest pewne. Raczej zakładam, że ze względu na regulacje europejskie będą one skłaniały się ku bardziej ekologicznym rozwiązaniom – może gazu albo jeszcze czystszych rozwiązań.