Jeszcze przed miesiącem była pierwsza dama mogła być niemal pewna zwycięstwa w wyborach. Teraz notowania kandydatów są prawie równe.
Dziś o trzeciej w nocy czasu polskiego na uniwersytecie Hofstra w stanie Nowy Jork zacznie się pierwsza z trzech telewizyjnych debat między Hillary Clinton a Donaldem Trumpem. Wprawdzie w związku z rozwojem nowych kanałów komunikacji znaczenie telewizji jest relatywnie mniejsze niż w przeszłości, ale ponieważ tegoroczne wybory w USA są wyjątkowo nieprzewidywalne, a kandydaci budzą ogromne emocje, debata może pobić rekordy zgromadzonych przed telewizorami.
– Sądzę, że oglądalność debat, zwłaszcza pierwszej, będzie astronomiczna, może zbliżyć się do wyników Super Bowl (finału ligi futbolu amerykańskiego – red.) – mówi portalowi TheHill.com Paul Levinson, profesor komunikacji i nowych mediów na uniwersytecie Fordham w Nowym Jorku. – Widzowie czują potencjalną nieprzewidywalność i dramat – dodaje Jeff McCall z uniwersytetu DePauw w Indianie. Zamiar oglądania pierwszego pojedynku Clinton-Trump deklaruje trzy czwarte zarejestrowanych wyborców, co oznaczałoby 95-milionową widownię. Dla porównania przed czterema laty pierwsze starcie Baracka Obamy z Mittem Romneyem oglądały 73 mln widzów, a rekord utrzymuje się od 1980 r., gdy debatę między Jimmym Carterem a Ronaldem Reaganem śledziło 80 mln widzów.
W debacie uczestniczyć będą tylko kandydaci dwóch głównych partii – republikanów i demokratów. Zgodnie z regułami zapraszani są ci kandydaci, którzy znajdują się na takiej liczbie kart w poszczególnych stanach, by byli w stanie zdobyć 270 głosów elektorskich potrzebnych do zwycięstwa, oraz w ogólnokrajowych sondażach mają średnie poparcie na poziomie minimum 15 proc. Choć reprezentanci mniejszych partii mogą w tegorocznych wyborach uzyskać największy od wielu lat odsetek głosów, ani Gary Johnson z Partii Libertariańskiej, ani Jill Stein z Zielonych nie spełniają drugiego z wymienionych warunków.
Półtoragodzinna debata będzie podzielona na trzy części: poświęconą bezpieczeństwu Ameryki, jej dobrobytowi ekonomicznemu oraz kierunkowi, w którym zmierza. Ten zestaw tematów powinien lekko faworyzować Trumpa. Nowojorski miliarder uzyskuje wyższe oceny od Clinton w sondażowych pytaniach, który z kandydatów lepiej będzie potrafił zadbać o bezpieczeństwo kraju, jego najsłabszą stroną jest zaś polityka zagraniczna. A zazwyczaj to pierwsza z trzech debat przyciąga najliczniejszą widownię i ma największy wpływ na przekonanie niezdecydowanych. Druga debata, która odbędzie się 9 października, zapewne będzie miała formę pytań zadawanych obojgu kandydatów przez publiczność, wobec tego sprawy zagraniczne znajdą się w trzeciej, 19 października (tematyka drugiej i trzeciej nie została jeszcze potwierdzona). Zatem tematy, w których Trump jest mocniejszy, będzie oglądać więcej widzów niż te, w których jest słabszy.
Ale to jeszcze niczego nie przesądza. Trump jest bardziej podatny na różnego rodzaju gafy i wpadki, choć od kiedy kierowanie jego kampanią przejęli Stephen Bannon i Kellyanne Conway, liczba jego kontrowersyjnych wypowiedzi wyraźnie spadła. Jeśli ich uniknie, ma szanse na wygranie zwłaszcza debaty z udziałem publiczności, bo w tej formule może się lepiej odnaleźć niż Clinton, szczególnie że była pierwsza dama odbywa w czasie tej kampanii mniej spotkań ze zwykłymi wyborcami. W przypadku Clinton ryzyko nieprzemyślanej wypowiedzi jest mniejsze, ale za to dochodzi niepewność związana z niedawnym zapaleniem płuc i niejasności co do jej ogólnego stanu zdrowia. Jeśli faktycznie coś jest na rzeczy, może to mieć wpływ na debatę. Wreszcie w obozie Clinton mogło się pojawić pewne zaniepokojenie w związku z tym, że zwycięstwo – przed miesiącem niemal przesądzone – zaczęło się nagle oddalać.
Zasłabnięcie Clinton podczas rocznicowych uroczystości z okazji 11 września oraz bardzo źle przyjęte jej słowa o tym, że „połowa wyborców Trumpa to zbiór żałosnych rasistów, seksistów, homofobów, ksenofobów, islamofobów”, zrobiły swoje. W najnowszych ogólnokrajowych sondażach ich notowania niemal się zrównały. Liczba badań, w których wygrywa Clinton, i tych, w których wygrywa Trump, jest podobna, a wyciągana przez portale RealClearPolitics.com czy 270towin.com średnia ze wszystkich sondaży wskazuje, że przewaga Clinton spadła do 1–2 pkt proc. Jeszcze gorzej z jej punktu widzenia wyglądają symulacje rozkładu głosów w kolegium elektorskim.
W połowie sierpnia wskazywały one, że Clinton ma przewagę ponad 100 głosów elektorskich i nawet gdyby nie wygrała w żadnym z kilku stanów, gdzie sondaże były wyrównane – co było zresztą mało prawdopodobne – to i tak przekraczała niezbędny próg 270 elektorów. Jednak w ostatnim czasie Trump wyprzedził Clinton w kilku kluczowych stanach – np. w Ohio, Iowie i na Florydzie – i gdyby w nich wygrał oraz utrzymał wszystkie te, w których przed czterema laty zwyciężył Mitt Romney, miałby na koncie już 266 głosów elektorskich. Wystarczyłoby wtedy przeciągnięcie na swoją stronę zaledwie jednego z wahających się stanów, np. Kolorado, Michigan, New Hampshire, Pensylwanii bądź Wirginii – co jest w jego zasięgu – by został prezydentem.
Oczywiście do wyborów zostało jeszcze półtora miesiąca i w żadnym z wahających się stanów przewaga któregoś z kandydatów nie jest nieodwracalna, ale wybory, które Clinton miała bez problemu wygrać, znów wyglądają na bardzo zacięte. Chcąc nie chcąc, ta nieoczekiwana zmiana sytuacji będzie wpływała na przebieg pierwszej debaty prezydenckiej.
Oglądalność może być kosmiczna i dorównać tej z Super Bowl