O źródłach i skutkach wtórnego antysemityzmu w RFN mówi DGP Wenzel Michalski, którego syn był szykanowany w berlińskiej szkole.
Jak zaczęły się problemy pańskiego syna?
Zapisaliśmy syna do nowej szkoły. Na początku wszystko szło świetnie. Oskar szybko poznał nowych kolegów. Na jeden z weekendów zdążył się nawet umówić na wspólne muzykowanie. Jednak w piątek w trakcie zajęć z etyki nauczyciel zadał klasie pytanie: „Jakie znacie miejsca kultu religijnego?”. Padły pierwsze odpowiedzi: kościół, meczet. Mój syn dopowiedział: synagoga. Nauczyciel odparł na to zdziwiony: „Co? Synagoga? Skąd o tym wiesz? Jesteś Żydem?”. Mój syn przytaknął. Po lekcji podeszli do niego pierwsi uczniowie i zakomunikowali, że nie chcą mieć z nim nic wspólnego.
Rozpoczęły się szykany?
Incydentów było wiele. Na przykład uczniowie z sąsiedniej klasy, gdzie syn miał kolegę i do której przychodził w trakcie przerw, krzyczeli na niego „Spadaj, ty żydowska świnio. Ty brudny Żydzie, nie chcemy cię tu widzieć”. W rezultacie nauczycielka zabroniła mojemu synowi przychodzić do nich w czasie przerw, ponieważ, jak to określiła, Oskar „zakłócał spokój klasy”. Zamiast porozmawiać z dziećmi, które go atakowały, zrzuciła winę na niego.
Dlaczego nie zareagowała dyrekcja?
Z dyrektorem spotkaliśmy się dopiero po przeniesieniu Oskara do innej szkoły. Powiedział, że był nieświadomy skali problemu. Odparłem, że przecież po każdym incydencie wysłaliśmy do niego e-mail z prośbą o pilną rozmowę. „Dlaczego nigdy nie miał pan dla nas czasu?”. Odpowiedział, że w tym czasie uczestniczył w wielu seminariach i szkoleniach, między innymi... o tematyce antydyskryminacyjnej. „A tego, co się działo w pańskiej własnej szkole, nie wziął pan na poważnie?” – pytałem. „Nie, nie dostrzegłem tego problemu” – powiedział. Dodał, że mój syn w trakcie tych wydarzeń nie wyglądał na straumatyzowanego. Dla mnie to oczywiste, że 14-latek zrobi wszystko, żeby pomimo problemów prezentować się tak, jakby nic się nie stało. Proponowaliśmy mu, że możemy go zabrać z tej szkoły i poszukać innej, ale on odkrył w sobie aktywistę i chciał sam ten problem rozwiązać.
Aż do momentu, gdy jeden z uczniów groził mu atrapą broni palnej. Jak to możliwe, że nauczyciele nawet w najmniejszym stopniu nie starali się załagodzić sytuacji?
Tłumaczę to w taki sposób, że w tej szkole jest bardzo głęboko zakorzeniony, może nawet nie do końca uświadomiony antysemityzm. Dlatego pracownicy problem zlekceważyli. To fenomen, że kiedy Żydzi wskazują na problem i tłumaczą, że to jest antysemityzm, to znajdują się od razu tacy, którzy kontrują: „Po co ten cały teatr, gdzie ty widzisz antysemityzm?”. W najlepszym razie był to wyjątkowy brak wrażliwości, choć przecież to wydarzyło się w wielokulturowej, postępowej szkole w Berlinie, na murach której znajduje się tabliczka „Nie dla rasizmu”. Uważam, że ludzie, którzy prowadzą tę szkołę, się do tego nie nadają.
Chodzą też do niej dzieci emigrantów. Może to, co się stało, to przeniesienie konfliktu na Bliskim Wschodzie na szkolne korytarze w Berlinie?
Często próbowano nam to tak tłumaczyć. Tylko, że to nonsens. Dzieci, które prześladowały mojego syna, nie były uchodźcami. Ci uczniowie urodzili się już w Niemczech, tak samo jak i ich rodzice. To potomkowie uchodźców z lat 70. i 80. XX w. z Libanu czy przybysze z Turcji, którzy mieszkają w Niemczech od wielu pokoleń. Tyle że w ostatnich latach stali się fanatycznymi zwolennikami Erdoğana. On sam jest wielkim antysemitą. Tureckie media mają w Niemczech spory wpływ na ludzi. We właśnie emitowanym popularnym tureckim serialu jedyną negatywną postacią jest Żyd. Dlatego mój syn był atakowany przez Turków, z którymi wcześniej nie było problemów. Sytuacja pogorszyła się od czasu, gdy Erdoğan stał się tak autorytarny.
Dlaczego Żydzi są dzisiaj atakowani w Niemczech?
To nie jest banalne pytanie. Bo jak to możliwe, że po Auschwitz wciąż istnieje nienawiść do Żydów? Austriacko-izraelski psychoanalityk Zvi Rix powiedział kiedyś, że „Niemcy nigdy nie wybaczą Żydom Auschwitz”. To zdanie dobrze wyjaśnia drugą falę antysemityzmu, nazywaną „wtórnym antysemityzmem”. Nikt już nie mówi, że należy wypędzić wszystkich Żydów. Teraz w reakcji na piętnowanie antysemityzmu mówi się raczej, że Żydzi robią wielkie przedstawienie. Niemcy są także mistrzami świata w budowaniu wielkich miejsc pamięci. I po powstaniu tych wszystkich pomników istnieje w niemieckim społeczeństwie następujący tok myślenia: „Patrzcie, jak wspaniale upamiętniliśmy Żydów, nie jesteśmy już antysemitami”. Jednak większość Niemców nigdy nie zapytała w swoich rodzinach, co robił ich dziadek lub pradziadek podczas II wojny światowej. To wielkie zaniedbanie.
Nagłaśniane obecnie ataki antysemickie to nowe zjawisko w Niemczech?
Antysemityzm jest międzynarodowy. To problem, który istnieje na całym świecie. Kiedy imigranci przyjeżdżają do Niemiec, przywożą ze sobą ksenofobię, wrogość wobec innych religii, a także antysemityzm. I z tym bagażem problemów musi sobie poradzić społeczeństwo, które uważa się za oświecone i nowoczesne. W Niemczech nie odrobiono pracy domowej. Przez długi czas problem zamiatano pod dywan. Z różnych powodów nie było na ten temat dyskusji. Politycy rozumowali w ten sposób, że jeśli przyznają, że sprawcami są Arabowie, to oddadzą przysługę skrajnej prawicy. To błędne myślenie. Jeśli problem istnieje, to należy go rozwiązać. Owszem to niewygodne, kosztuje energię, niekoniecznie czyni nasze życie łatwiejszym, ale nie ma innego wyjścia.
Ataki na Żydów inicjują różne grupy: neonaziści, lewaccy ekstremiści, również muzułmanie. Czy któraś z tych grup jest szczególnie niebezpieczna?
Wszystkie są równie niebezpieczne. Z żydowskiego punktu widzenia nie ma znaczenia, skąd pochodzi antysemityzm. Często grupy, które nie lubią się nawzajem i mają różne poglądy, łączą się w jednym: w antysemityzmie. Na Bliskim Wschodzie sunnici i szyici walczą ze sobą, ale jedno jest dla obu stron jasne: Izrael musi zniknąć. Żydzi są wszystkiemu winni. Podobnie w Niemczech antysemityzm łączy różne skrajności. Nie ma dla mnie żadnej różnicy, czy nienawiść pochodzi z prawej, lewej strony, czy też z centrum.
Dość często owe grupy argumentują, że są przeciwko polityce Izraela, a nie Żydom. Gdzie leży granica pomiędzy uprawnioną w demokratycznym świecie krytyką a antysemityzmem?
Każdy może krytykować politykę rządu izraelskiego. Mamy wolność słowa. Tylko że politykę rządu izraelskiego często wykorzystuje się, aby dać upust swoim głęboko zakorzenionym antyżydowskim resentymentom. Oczywiście po 1945 r. nikt, kto potrafi policzyć do trzech, nie mówi głośno, że nienawidzi Żydów. Dziś mówi się: „Nie mam nic przeciwko Żydom, ale mam problem z Izraelem”. W ten sposób państwo Izrael staje się substytutem. Ale zanim powstało, ludzie także nie wyrażali swojej nienawiści wprost. Mówili raczej: „Nie jestem przeciwko Żydom, ale jestem przeciwko kapitalizmowi”.
Jakich rozwiązań oczekuje pan od polityków? Pojawił się pomysł obowiązkowych odwiedzin byłych obozów koncentracyjnych dla wszystkich uczniów.
Edukacja jest kluczowa. Ale jeśli zdecydujemy, że każdy nastolatek musi odwiedzić obóz koncentracyjny, to możemy osiągnąć coś przeciwnego, niż byśmy chcieli. Taka wizyta w obozie koncentracyjnym to też typowy dla Niemiec pomysł: tutaj patrzy się przede wszystkim na martwych Żydów, a nie na tych żyjących. Uczniowie powinni w ramach zajęć szkolnych pójść do synagogi. Wszystko jest w rękach nauczycieli. I wielu boi się takie rzeczy organizować, nie chcą się narażać. Jest wiele możliwości, ale nauczyciele muszą być do nowych wyzwań przygotowani i odpowiednio wspierani. Innymi słowy, w Niemczech musimy nie tylko dalej kształcić technokratów, którzy będą rozwijać Mercedesa i Siemensa, ale i przekazywać młodym ludziom wartości humanistyczne. Nauczyciele powinni stać się bardziej aktywni. W szkole nie można być urzędnikiem i wciąż zerkać na zegarek.
Niemcy są gotowe na taką rewolucję w edukacji?
Jeśli nic się nie zmieni, Żydzi nie będą chodzić do szkół państwowych, a tylko do żydowskich lub prywatnych, gdzie nauczyciele wykazują się o wiele większym zaangażowaniem. Mój syn także chodzi teraz do prywatnej szkoły. W Niemczech są szkoły żydowskie, np. żydowskie gimnazjum w Berlinie. Ale wysyłanie do nich dzieci oznacza ich gettoizację. Kiedyś myślałem, że Niemcy chcą temu zapobiec, ale w rzeczywistości system edukacji promuje powstawanie gett – czy to muzułmańskich, czy też żydowskich. Najważniejsze pytanie brzmi: Jakim chcemy być krajem? Jak bardzo chcemy być otwarci?
Narodowo-konserwatywna Alternatywa dla Niemiec, która od września 2017 r. zasiada w niemieckim parlamencie, też chce chronić Żydów. Politycy tej partii proponują deportację imigrantów, którzy dopuścili się antysemickich ataków. Jak ocenia pan ten pomysł?
Propaganda. Alternatywa dla Niemiec sama toleruje antysemitów w swoich szeregach. Działa wśród nich np. Björn Höcke (szef AfD w Turyngii oskarżany o antysemityzm – red.). Oni dopuszczają do swoich demonstracji identytarystów i neonazistów. Nawet jeśli ta partia nie ma tego w swoim statucie, to działają w niej antysemici.
Co będzie dalej z niemal 100-tysięczną diasporą żydowską w Niemczech?
Jestem pesymistą. Do niedawna mówiono, że pomimo antysemityzmu podzielanego przez dużą część ludności niemieckiej, to w takich miastach jak Frankfurt, Berlin, Lipsk czy Monachium Żydzi mogą mieszkać w spokoju. To się zmienia i tylko pozornie powodem tych zmian są uchodźcy. Oni są zbyt osamotnieni i zagubieni, aby wymyślać, jak protestować przeciwko Żydom w Niemczech. Są zajęci głównie sobą, bo na przykład ich rodziny wciąż znajdują się w Damaszku. W rzeczywistości zmiana wiąże się z faktem, że teraz Alternatywa dla Niemiec trafiła do Bundestagu, że znowu w parlamencie swoją reprezentację mają ludzie, którzy mogą domagać się pozbycia się Żydów. Tym, co nas niepokoi, jest także brexit i prezydentura Donalda Trumpa. Wcześniej można było powiedzieć: „Jeśli tu zrobi się niebezpiecznie, wyjadę do Wielkiej Brytanii lub Stanów Zjednoczonych”. Teraz to już nie jest takie oczywiste. Żydzi żyjący w diasporach wiedzą, że kiedy zaczynają narastać nastroje nacjonalistyczne, należy wzmóc czujność.