Po ukazaniu się artykułu „Wyrwanie korzeni. Polscy emeryci chcą starzeć się na emigracji” (93/2015) napisałem krótki tekst. Przez cały czas biłem się z myślami, czy go wysłać, bo nie byłem pewny swoich racji. Jednakże po ostatnim artykule „Za starzy na pracę, za młodzi na emeryturę” (142/2015) doszedłem do wniosku, że jednak miałem rację.
Mam 59 lat. Od roku jestem na bezrobociu, bo zlikwidowano mój zakład pracy. Z zawodu jestem magistrem inżynierem transportu, ukończyłem technikum mechaniczne o specjalności obróbka plastyczna metali (rzadka specjalność), studium organizacji i zarządzania dla kadry kierowniczej przemysłu, mam uprawnienia pedagogiczne do nauki zawodu. O szkoleniach handlowych itp. nie będę wspominał.
I podobnie jak opisywani przez Mirę Suchodolską ludzie nie mogę znaleźć pracy. Powód? Wiek. Większość ofert pracy, które znajdują się w internecie, to oferty zamieszczane przez agencje pracy tymczasowej. Z reguły pracują tam ludzie młodzi, dla których my (50+) to dinozaury. Z moich doświadczeń wynika, że nie ma sensu wysyłać tam CV, bo to strata czasu. Na ileśset wysłanych ofert nie dostałem żadnej odpowiedzi. Trudno się więc dziwić naszej frustracji. Trzeba będzie chyba czterech pokoleń (100 lat), aby w końcu w naszym kraju zaczęto doceniać wykształcenie, doświadczenie życiowe i zawodowe. Przykre to, ale prawdziwe.
Jak pani Suchodolska wspomniała w artykule – projekty urzędów pracy nie mają sensu. Gdy zaproponowałem w UP, żeby mnie skierowano na konkretne szkolenie, usłyszałem, że nie ma sprawy, lecz muszę mieć poświadczenie zakładu, który po tym szkoleniu zatrudni mnie przez okres 12 miesięcy. Takie przepisy. Paranoja.
Doszedłem do wniosku, że nie możemy milczeć. Musimy upominać się o swoje prawa.