Podpisane wczoraj pod auspicjami USA porozumienie między Izraelem a państwami Zatoki Perskiej na lata zamyka pomysł zbudowania państwa palestyńskiego.
Mister spraw zagranicznych Zjednoczonych Emiratów Arabskich szejk Abdullah bin Zayed Al Nahyan oraz szef dyplomacji Bahrajnu Chalid ibn Ahmad ibn Muhammad Al Chalifa podpisali wczoraj w Białym Domu z izraelskim premierem Binjaminem Netanjahu traktat kończący pond 70-letnią zimną wojnę. To odpowiednio trzeci i czwarty kraj, który nawiązał relacje z Izraelem po historycznym porozumieniu z Egiptem w Camp David w 1979 r. i Jordanii w 1994 r.
Już 13 sierpnia przywódcy USA, ZEA i Izraela potwierdzili informację o planach ustanowienia stosunków dyplomatycznych we wspólnym komunikacie, wydanym wkrótce po wystąpieniu Donalda Trumpa, który jest brokerem tego porozumienia. Amerykański prezydent powiedział dziennikarzom zebranym w Gabinecie Owalnym, że liczy na to, iż dzięki „przełamaniu lodów” inne arabskie i muzułmańskie kraje pójdą za przykładem ZEA. Następca tronu Abu Zabi szejk Mohammad Ibn Zajed potwierdził ponadto na Twitterze, że osiągnięto porozumienie, na mocy którego Izrael wstrzyma się od aneksji terytoriów palestyńskich. Pakt ten został nazwany „Porozumieniem Abrahama”. Jednak wywołał on krytyczne reakcje Palestyńczyków, którzy czują się coraz bardziej zdradzeni przez arabską społeczność. Jeśli chodzi jednak o wewnętrzną amerykańską politykę, to z pewnością wielki sukces Trumpa, który może go teraz wykorzystywać w toczącej się kampanii przed zaplanowanymi na 3 listopada wyborami prezydenckimi.
Ekipa Trumpa zaczęła prace nad rekonstrukcją polityki bliskowschodniej już w dniu zaprzysiężenia 45. prezydenta. ZEA i Bahrajn są pomniejszymi częściami tej układanki. Bo tak naprawdę chodzi o pozyskanie dla sprawy poparcia sunnickiego lidera w regionie – Arabii Saudyjskiej.
Zresztą prezydent USA na swoją pierwszą podróż zagraniczną wybrał Rijad, żeby ogłosić wartą ponad 100 mld dol. umowę o sprzedaży tam różnego rodzaju broni. Rodzina Trumpów zdaje się wręcz emocjonalnie związana z saudyjskim dworem królewskim. Można by powiedzieć, że to tak samo jak z władzami Izraela, ale jednak różnica jest fundamentalna. Izrael od dekad utrzymuje w Waszyngtonie silne lobby, które wpływa zarówno na demokratów, jak i republikanów, a zażyłość z Saudami pojawiła się dopiero za Trumpa.
Demokraci i część republikanów mają jednak do głowy państwa pretensje za przymykanie oka przez Trumpa i Boltona na brutalne zabójstwo publicysty „Washington Post” Dżamala Chaszukdżiego, zamordowanego w saudyjskim konsulacie w Stambule i lekceważenie arabskich aktywistów, głównie tych walczących o prawa kobiet. Trump i jego ludzie bronią Rijadu. Sam prezydent, będąc pod medialnym ostrzałem, tweetował, że „każdy jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy”. „Washington Post” pisał ostatnio, że w latach 90. Trump zadłużał się u saudyjskich biznesmenów. Po jednej z niedawnych wizyt Jareda Kushnera, zięcia prezydenta i etatowego doradcy Białego Domu w Rijadzie, władze umieściły w areszcie domowym jednego z jego domniemanych wierzycieli. Skądinąd ową wizytą zszokowani byli pracownicy amerykańskiej ambasady w stolicy Arabii Saudyjskiej, bo Kushner na poufne rozmowy z Saudyjczykami wybrał się sam. Doszło tym samym do złamania protokołu, bo na spotkaniach członka prezydenckiej administracji wyższego szczebla muszą być obecni akredytowani dyplomaci USA.
Na początku 2019 r. prezydent zawetował tymczasem decyzję Kongresu o zaprzestaniu militarnego wsparcia dla Rijadu w Jemenie. Przypomnijmy: w tym położonym na południowym skraju Półwyspu Arabskiego kraju od 2011 r. toczy się wojna domowa. Ze wspieranym przez Saudów sunnickim rządem walczą szyiccy rebelianci z polityczno-wojskowego ruchu Husi. I robią to z pomocą Iranu. Jemen jest dziś polem wojny zastępczej, gdzie Rijad konfrontuje się z Teheranem. Stawką jest dominacja w regionie. W 2015 r. dołączyły do niej po stronie jemeńskiego rządu Stany Zjednoczone, chociaż trzeba przypomnieć, że prezydentem był wówczas jeszcze Barack Obama. Wsparcie polega głównie na atakach z powietrza. Według ONZ od początku konfliktu w wyniku walk zginęło od 9 do 13 tys. osób, w tym ponad 5 tys. cywilów. Ponadto ok. 50 tys. zmarło z powodu niedożywienia.
Arabia Saudyjska ogłosiła jednak ostatnio, że nie planuje obecnie pójścia śladami ZEA i Bahrajnu i nie dąży do nawiązania stosunków dyplomatycznych z Izraelem. „Najpierw musiałoby dojść do szerokiego porozumienia pokojowego między Izraelem a Palestyńczykami. Dopiero wtedy wszystko będzie możliwe. To jest nasz warunek” – powiedział podczas sierpniowej wizyty w Berlinie saudyjski minister spraw zagranicznych książę Fajsal bin Farhan. I skrytykował podczas wspólnej konferencji z szefem niemieckiej dyplomacji Heiko Maasem izraelskie plany aneksji palestyńskich terytoriów. To oraz dalszą rozbudowę żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu nazwał „nielegalnymi działaniami, które jawnie szkodą dążeniu do dwupaństwowego rozwiązania”. Wielu ekspertów podejrzewa jednak, że Donald Trump jeszcze przed wyborami będzie próbował nakłonić władze Arabii Saudyjskiej do przynajmniej rozpoczęcia rozmów ze stroną izraelską i ogłosić sukces w rozmowach przed dniem, w którym Amerykanie udadzą się do urn.