Gdyby nie obostrzenia w życiu społecznym, liczba osób zakażonych SARS-CoV-2 od początku epidemii przekroczyłaby 16 tys., a nie 4 tys. – zauważył w środę w radiowej Trójce minister zdrowia Łukasz Szumowski.

"Z moich analiz, robionych na polskich danych, wynika, że na dzień wczorajszy, gdyby nie te interwencje, mielibyśmy ponad 16 tys. chorych. To pokazuje, o ile zredukowaliśmy napór pacjentów. Mamy ponad 4 tys., a nie 16 tys." – powiedział.

Minister zwrócił też uwagę, że prognozy dotyczące szczytu zachorowań zmieniają się, a ta przewidująca, że przypadnie on w II połowie kwietnia jest już nieaktualna. Wyjaśnił, że zmienia się ona, bo mamy "interwencję na poziomie społecznym".

Jego zdaniem jednak przyjdzie taki moment, że liczba zachorowań – licząc od początku epidemii – osiągnie nawet 50 tys., ale w jednym czasie może ich być kilkanaście tysięcy.

"Będzie i 20 tys., i 50 tys., sumarycznie liczonych oczywiście. Jednoczasowo na szczycie liczymy na to, że to nie będzie 40 tys. osób, które potrzebują hospitalizacji, ale dziesięć, kilkanaście tysięcy" – powiedział.

Minister zaznaczył też, że "interwencje przesuwają ten szczyt", ale żeby wygasić epidemię, potrzebna byłaby trzykrotnie większa redukcja kontaktów niż teraz.

"Niestety (obostrzenia – PAP) nie działają na tyle, by zlikwidować epidemię, bo musielibyśmy mieć trzykrotnie większą redukcję kontaktów, a my mamy ją na poziomie dwudziestu kilku procent, a powinniśmy mieć 60 proc., żeby wygasić epidemię" – powiedział Szumowski.

Minister zauważył też, że nowe zakażenia, z którymi mamy do czynienia, pochodzą z "zakażeń domowych"|, część z kwarantanny, a część z miejsc o wyższym ryzyku zakażenia, np. ze szpitali czy domów pomocy społecznej.