8 marca miał upamiętniać manifestację pracownic przemysłu tekstylnego w Nowym Jorku w 1857 r. Mimo że w amerykańskich gazetach z tamtego roku nie ma śladu informacji o protestach szwaczek.

Przemiany społeczno-obyczajowe zachodzące w Polsce sprawiają, że właściwie nie wiadomo, jak dziś obchodzić 8 marca. Tradycja PRL-owska nakazywała pracodawcom obdarować pracownice goździkami i rajstopami. Mężowie ograniczali się zwykle do kwiatka dla żony, a w drugiej połowie dnia upijali się w swoim gronie. Stare wzorce kulturowe wygasły, a nowych brak. Strajk Kobiet zapowiada, że w tym roku 8 marca będzie „dniem gniewu, nie goździków” i organizuje w całym kraju demonstracje za legalizacją aborcji.
Męska część społeczeństwa jest nieco zagubiona. Poczucie obowiązku i ewentualnie obawy przed urażeniem partnerki każą coś zrobić. Tym bardziej warto przypomnieć, jak to się stało, że 8 marca stał się świętem kobiet.
Od abolicji do kobiecej opozycji
Na początku XIX w. praca niewolnicza stała się podstawą gospodarki południowych stanów USA i została usankcjonowana prawnie: czarnych można było nabywać, dziedziczyć w spadku, zastawiać w banku w zamian za kredyt itp. Plantatorzy zadbali też o zminimalizowanie ryzyka buntu. Pod groźbą surowych kar – z egzekucją włącznie – zabroniono im nauki czytania i pisania, noszenia broni, opuszczania terenu posiadłości i zawierania małżeństw bez zgody właściciela.
Okrutny reżim skutecznie zapobiegał rebeliom. Największy z niewolniczych buntów, który w sierpniu 1831 r. wzniecił kaznodzieja Nat Turner w hrabstwie Southampton w stanie Wirginia, trwał zaledwie dwa dni. Mimo to zaszokował całe Stany Zjednoczone i stał się impulsem dla ruchu abolicjonistycznego. Na jego lidera w I połowie XIX w. wyrósł dziennikarz i wydawca pisma „The Liberator” (Wyzwoliciel) William Lloyd Garrison. „Źródłem mocy Garrisona była Biblia. Od najwcześniejszych lat czytał Biblię i nieustannie się modlił. To właśnie biorąc z niej ogień, rozpoczął swoją pożogę” – pisał o nim w wydanej w 1921 r. biografii John Jay Chapman. Głębokie przekonanie, że wszyscy ludzie niezależnie od koloru skóry i płci są równi i wolni, bo tak stanowił Bóg w Piśmie Świętym, uczyniło z Garrisona proroka nowych czasów. Zakładając w 1833 r. Amerykańskie Towarzystwo Antyniewolnicze (The American Anti-Slavery Society – AASS), zaprosił do niego także kobiety, wówczas pozbawione nie tylko praw wyborczych, ale i majątkowych. Mąż mógł swobodnie rozporządzać zarówno tym, co wniosła do gospodarstwa żona, jak i całym majątkiem zgromadzonym podczas trwania małżeństwa. W efekcie kobiety były uzależnione od dobrej woli partnerów.
Początkowo działaczki AASS zajmowały się głównie walką o przywrócenie czarnym statusu ludzi. Jednak z czasem zaczęły również same domagać się należnych im praw. Garrison podzielał ich postawę. Tak rodził się ruch sufrażystek (od angielskiego „suffrage”– głos wyborczy). Jego matką chrzestną została Elizabeth Cady Stanton – córka prawnika i polityka Daniela Cady’ego, jednego z najbogatszych ludzi w Nowym Jorku. Spośród dziesięciorga jej rodzeństwa epidemie zabiły sześcioro, w tym wszystkich braci. W pogrzebie ostatniego uczestniczyła jako 10-latka. Na zawsze zapamiętała, że gdy usiłowała pocieszyć wtedy ojca, ten ciężko westchnął i powiedział: „O moja córko, żebyś tak była chłopcem!”.
Jednak w czasach gdy kobiety nie mogły studiować, Daniel Cady zapewnił córce najlepszych nauczycieli. Młoda Elizabeth posiadała rozległą wiedzę prawniczą i matematyczną, biegle posługiwała się łaciną i greką, pomagała w kancelarii ojca. Aż w wieku 25 lat zbuntowała się i wbrew woli ojca poślubiła niezbyt bogatego adwokata i abolicjonistę Henry’ego Brewstera Stantona. Razem z mężem i Williamem Garrisonem przez następne lata budowali społeczny ruch dążący do zniesienia w USA niewolnictwa. Elizabeth Cady Stanton coraz mocniej optowała za tym, by zadbać też o równouprawnienie kobiet.
Wołając o głos
„Uważamy za prawdy oczywiste, iż wszyscy mężczyźni i kobiety zostali stworzeni równi; że są obdarzeni przez swego Stwórcę pewnymi, niezbywalnymi prawami; że wśród nich są: życie, wolność i dążenie do szczęścia; że w celu zabezpieczenia tych praw ustanowione są rządy, które czerpią swoje uprawnienia ze zgody rządzących” – mówiły pierwsze akapity „Declaration of Sentiments” (Deklaracji uczuć), którą wygłosiła Elizabeth Cady Stanton przed ok. 300 paniami, które przybyły do Seneca Falls na pierwszy Zjazd Kobiet 19 lipca 1848 r. Spotkanie miało zainicjować powstanie kobiecego ruchu, wzorowanego na abolicjonistycznym. „Deklaracja uczuć” nawiązywała do zawartej w konstytucji idei prawa do buntu w sytuacji, gdy rząd tyranizuje obywateli i w wielu miejscach była niemal kopią najważniejszego dla Amerykanów aktu.
Pod dokumentem przygotowanym przez Cady Stanton podpisała się setka aktywistek ruchu walczącego z niewolnictwem. Dzięki temu doświadczeniu potrafiły organizować się i zabiegać o uwagę oraz sympatię opinii publicznej. Zjazd Kobiet w Seneca Falls zainteresował gazety, choć większość kpiła z jego uczestniczek i problemów, jakie poruszały. Do nielicznych wyjątków należała „New York Tribune”. „Kiedy szczery republikanin jest poproszony o wyłożenie powodów do odrzucania żądań kobiet równego dostępu do praw politycznych, musi odpowiedzieć: nie ma żadnego” – pisał wówczas na łamach gazety przyszły kongresmen Partii Republikańskiej Horace Greeley.
Zjazd w Seneca Falls zapoczątkował kolejne mitingi, które odbywały się od 1850 r. pod szyldem Krajowej Konwencji Praw Kobiet. Petycje sufrażystek trafiały do kongresów stanowych, a zawarte w nich żądania działaczki nagłaśniały podczas licznych wieców i pochodów. Co ciekawe, przynosiło to dość szybko efekty. Do 1855 r. niemal wszystkie legislatury stanowe przyjęły ustawy przyznające zamężnym kobietom prawo do pełnego rozporządzania swymi zarobkami oraz posiadanym majątkiem. Proces ten nieco zahamował wybuch wojny secesyjnej. Ale nawet podczas jej trwania Elizabeth Cady Stanton i jej współpracowniczki nie zaprzestały nacisków na rządzących. Z wielkim oddźwiękiem spotkała się petycja do Kongresu USA, która wnosiła o wprowadzenie do konstytucji poprawki znoszącej niewolnictwo na całym terytorium Stanów Zjednoczonych i jednocześnie przyznającej kobietom prawa wyborcze. Pod dokumentem podpisy złożyło wiosną 1863 r. prawie 400 tys. Amerykanek i Amerykanów. Ostatecznie Kongres przegłosował 13. poprawkę do konstytucji w grudniu 1865 r. Likwidowała ona niewolnictwo na południu USA, ale słowem nie wspominała o kobietach. Rozczarowane sufrażystki walczyły dalej pod sztandarami nowo powstałego Amerykańskiego Stowarzyszenia Równych Praw (American Equal Rights Association), domagając się prawa głosu zarówno dla kobiet, jak i czarnych. Sukces wydawał się na wyciągnięcie ręki, gdy w 1869 r. na udział kobiet w wyborach zgodziła się legislatura stanu Wyoming, a niedługo po nim Utah. Wreszcie w 1870 r. Kongres przyjął 15. poprawkę do konstytucji, która brzmiała: „Ani Stany Zjednoczone, ani żaden stan nie może pozbawić ani ograniczać praw wyborczych obywateli Stanów Zjednoczonych ze względu na rasę, kolor skóry lub poprzednie niewolnictwo”. Gwarantowała więc czarnym prawo do głosowania, lecz tylko mężczyznom.
Reporterki
W drugiej połowie stulecia gwałtownie rozwijał się przemysł, który oferował miejsca pracy kobietom. Pod koniec XIX stulecia już miliony Amerykanek pracowało zawodowo, zarabiając nie tylko na siebie, lecz także na bliskich. Poczucie niezależności i własnej wartości budowało wśród kobiet zwłaszcza pierwsze pokolenie dziennikarek. Lubił je zatrudniać wydawca goniących za sensacją gazet „St. Louis Post-Dispatch” i „New York World” – Joseph Pulitzer. Wylansował m.in. Elizabeth Cochrane, lepiej znaną jako Nelly Bly. „Udając obłąkaną, oszukała policjanta, sędziego oraz czterech lekarzy, na dziesięć dni trafiła do ośrodka dla psychicznie chorych na Blackwell’s Island (dzisiaj Roosevelt). (…) Opisała warunki, w jakich przebywało 1600 osadzonych, narażonych na przykład na zbyt wysokie dawki morfiny, brudne łazienki, pchły, jedzenie odświeżane octem i musztardą” – pisze w opracowaniu „Reportaż wcieleniowy” Izabella Adamczewska. Pod wpływem reportaży Cochrane władze miasta Nowy Jork zaczęły lepiej traktować osoby psychicznie chore i te, które za takie uważano.
Podobnych głośnych sukcesów kobiety piszące dla gazet miały coraz więcej. Ich teksty wymagały często od czytelników mocnych nerwów. „The Chicago Times” w 1888 r. opatrzył reportaże Nell Nelson (pisała pod pseudonimem Nell Cusak) notką: „Te artykuły zostały napisane przez młodą damę, która zebrała typowe doświadczenia nieszczęśnic swej płci, zmuszonych do poddania się torturom fabrycznego życia w tym mieście. Opowiada prosto, co zobaczyła i usłyszała; jeśli jest taka potrzeba, podaje imiona i nazwy, popiera swoje oświadczenia niepodważalnymi dowodami”. Aby opowiedzieć o trudnym życiu robotnic, reporterki podejmowały pracę w fabrykach, szpitalach, biurach.
Jednak żadna reporterka przełomu XIX i XX w. nie wstrząsnęła tak Ameryką jak Ida M. Tarbell. Charles R. Morris w książce „Giganci” przedstawia ją następująco: „Tarbell była dzieckiem rejonów roponośnych. Jej ojciec zbudował pierwszy system cystern do magazynowania wypływów z najwcześniejszych odwiertów”. Walczący o zmonopolizowanie rynku naftowego John D. Rockefeller zniszczył firmę Tarbella, podobnie jak setki innych. Doświadczenie to wpłynęło na dziennikarskie zainteresowania Idy. Gdy pracowała dla „McClure’s Magazine”, tropiła nadużycia należącego do Rockefellera koncernu naftowego Standard Oil. Pisane przez kilka lat artykuły zebrała w książce „The History of the Standard Oil Company”, wydanej w 1904 r. Korporacja kontrolowała wtedy w USA 91 proc. produkcji i 85 proc. sprzedaży końcowej substancji ropopochodnych. John D. Rockefeller uchodził zaś za najbogatszego człowieka na świecie.
Wendeta panny Tarbell za krzywdy ojca okazała się nadzwyczaj skuteczna. Trafiła bowiem na podatny grunt: zwykli Amerykanie mieli dość monopoli wielkich trustów. Na przełomie stuleci windowały one w górę ceny towarów i skutecznie przekupywały polityków. Szczegółowo opisane i udowodnione nadużycia Standard Oil wzburzyły czytelników. Wyborcy zaczęli domagać się realizowania zapisów antytrustowej ustawy Shermana, która obowiązywała od 15 lat. Pod naciskiem opinii publicznej w ciągu kilkunastu miesięcy prokuratorzy generalni z wielu stanów wnieśli ponad 20 pozwów antymonopolowych przeciw koncernowi Rockefellera. Działania te w końcu doprowadziły do rozbicia największego monopolisty w USA.
Brutalna Europa
To, co działo się w Ameryce, rezonowało w innych krajach, gdzie kobiety również masowo poszły do pracy. Zwłaszcza w ojczyźnie rewolucji przemysłowej Wielkiej Brytanii, przez większość XIX stulecia rządzonej przez królową Wiktorię. Zresztą Elizabeth Cady Stanton często odwiedzała Anglię na zaproszenie miejscowych sufrażystek.
Początkowo nowy ruch cieszył się niewielkim poparciem kobiet. Gdy w 1866 r. filozof John Stuart Mill przedstawił Izbie Gmin petycję z żądaniem powszechnych praw wyborczych, podpisało się pod nią jedynie ok. 1,5 tys. osób, w tym sporo mężczyzn. Deputowani dokument wyśmiali. Cztery lata później prawnik z Manchesteru Richard Pankhurst ponowił wniosek Milla – znowu bez sukcesu.
W 1878 r. Pankhurst poślubił Emmeline Goulden, starannie wykształconą młodą damę, która była jeszcze bardziej zapaloną sufrażystką od starszego o 20 lat męża. Jej ideowe zaangażowanie i polityczny talent doceniła Cady Stanton, namawiając ją w 1889 r. do założenia w Londynie organizacji Women’s Franchise League (Liga Praw Wyborczych Kobiet). Pierwsze petycje i demonstracje organizowane przez Ligę zaowocowały w 1894 r. przyjęciem przez Izbę Gmin ustawy dającej kobietom prawo uczestnictwa w wyborach do samorządów lokalnych. Zdaniem posłów był to kompromis, który miał zadowolić panie, bo pozwalał im realizować się w działalności publicznej na szczeblu gmin i hrabstw. Sufrażystki były innego zdania. Przez następne lata ich ruch w Wielkiej Brytanii rósł w siłę, choć podzielił się wewnętrznie. Na czele umiarkowanej frakcji stanęła Millicent Fawcett, wdowa po pośle Partii Liberalnej Henrym Fawcettcie. Radykałki za swoją przywódczynię uważały owdowiałą w 1898 r. Emmeline Pankhurst, która w 1903 r. stanęła na czele Women’s Social and Political Union (Unia Społeczna i Polityczna Kobiet). Jesienią 1905 r. przed wyborami parlamentarnymi sufrażystki rozwinęły transparent z hasłem „Głos dla kobiet” na wiecu wyborczym Winstona Churchilla w Manchesterze. Skończyło się na interwencji policji i wyciągnięciu pań z sali siłą. Podczas szarpaniny Anna Kenney i córka Emmeline Pankhurst – Christabel – na pluły policjantom w twarz. Sąd ukarał je za to tygodniowym aresztem. „To był początek kampanii” – napisała w swojej autobiografii Emmeline Pankhurst. Następnego dnia największe gazety w Wielkiej Brytanii na pierwszych stronach donosiły o uwięzieniu dwóch sufrażystek. Medialny rozgłos natchnął przywódczynię Unii pomysłami na rozpoczęcie działań przyciągających uwagę prasy. Zerwała z amerykańskim wzorcem trzymania się obowiązujących zwyczajów i prawa. Sufrażystki zaczęły nachodzić domy znanych polityków, żądając rozmowy. Za uporczywe dzwonienie do drzwi domostwa kanclerza skarbu Herberta Asquitha aresztowano cztery działaczki. Sąd skazał je na karę grzywny, a gdy odmówiły jej zapłacenia, trafiły na dwa miesiące do więzienia. George Bidwell w książce „Bunt długich spódnic” pisze, że w dniu wydania wyroku na łamach „Evening News” członek Partii Pracy Frederick Pethick-Lawrence, mąż znanej sufrażystki Emmeline Pethick (polityk po ślubie przyjął jej nazwisko), nawoływał kobiety do buntu: „To walka na śmierć i życie. Wzywamy kobiety, by powstały i walczyły u naszego boku, ramię w ramię”. Nowa fala demonstracji zakończyła się wyrokami wiezienia dla 20 kobiet. Brutalne reakcje władz zjednały sufrażystkom sympatię części twórców. Swoje poparcie publicznie wyrażali pisarze George Meredith i George Bernard Shaw.
Gdy 9 lutego 1907 r. na otwarcie obrad Izby Gmin przybył król Edward VII, 4 tys. kobiet w kapeluszach i długich sukniach ruszyło do szturmu na parlament. Przez trzy godziny usiłowały przerwać kordon policji. Wreszcie 50 z nich, z Emmeline Pankhurst na czele, przebiło się pod same drzwi, gdzie dopadli je funkcjonariusze. Następne trzy tygodnie spędziły w wiezieniu. Na brutalność policji z czasem i sufrażystki zaczęły odpowiadać przemocą. W 1909 r. na dworcu w Bristolu jedna z nich wychłostała szpicrutą samego Winstona Churchilla. Nowego premiera Herberta Asquitha grupa kobiet obezwładniła na polu golfowym i próbowała rozebrać do naga. Przed upokorzeniem obroniła go córka Violetta, która przepędziła sufrażystki kijem golfowym ojca. Takie działania wzbudzały oburzenie lub entuzjazm obywateli, niezależenie od płci, jednak wszyscy zaczęli się interesować postulatem równouprawnienia kobiet.
Czas na święto
W USA i Wielkiej Brytanii kobiety walczyły o rozszerzenie swoich praw za pośrednictwem własnych, autonomicznych organizacji. W Niemczech, Francji i innych państwach Starego Kontynentu postulaty sufrażystek przejęły z kolei ugrupowania socjaldemokratyczne i komunistyczne, a następnie zadbały o współpracę ze stowarzyszeniami kobiecymi, na czele których stawały partyjne aktywistki. Zakładano, że gdy uda się wywalczyć prawa wyborcze dla kobiet, wówczas gremialnie poprą one lewicę i zapewnią jej dominację na scenie politycznej. Podczas Drugiej Konferencji Kobiet Socjalistycznych zorganizowanej w Kopenhadze pod koniec sierpnia 1910 r. aktywistki podchwyciły pomysł sufrażystek z Ameryki, które rok wcześniej ogłosiły, że zamierzają 20 lutego obchodzić ogólnokrajowy „Women’s Day”. Idea ta przyjęła się w USA średnio, za to w Europie stała się znakomitym pretekstem do organizowania masowych pochodów.
Propozycję ustanowienia Międzynarodowego Dnia Kobiet zgłosiła podczas obrad kopenhaskich Clara Zetkin, działaczka niemieckiej SPD, wraz z Różą Luksemburg członkini frakcji rewolucyjnej. Ponad 100 delegatek z 17 krajów poparło wówczas uchwałę o treści: „W połączeniu z organizacjami politycznymi, związkowymi i klasowymi proletariatu w każdym kraju, socjalistyczne kobiety świata będą obchodzić każdego roku Dzień Kobiet. Jego głównym celem będzie uzyskanie prawa do głosowania na kobiety. Żądanie to musi być podniesione w globalnych kwestiach kobiet zgodnie z socjalistycznymi przykazaniami. Dzień Kobiet musi mieć charakter międzynarodowy i musi być starannie przygotowany”.
„Zetkin miała zaproponować, by 8 marca upamiętniał manifestację pracownic przemysłu tekstylnego, która miała miejsce w Nowym Jorku w 1857 roku” – pisze Lucyna Kopciewicz w opracowaniu „W dniu ich święta”. Wprawdzie w nowojorskich gazetach z 1857 r. nie ma śladu informacji o protestach szwaczek, ale szczegół ten nikogo nie obszedł. Święto nawiązujące do zmyślonego wydarzenia z czasem wzięły na sztandary wszystkie partie lewicowe na Starym Kontynencie.
W sierpniu 1920 r., po prawie 100 latach walki sufrażystek, Kongres ratyfikował 19. poprawkę do konstytucji, która brzmiała: „Stany Zjednoczone ani żaden stan nie odmawiają obywatelom Stanów Zjednoczonych prawa do głosowania ani nie ograniczają ich ze względu na płeć”. W pierwszych wyborach prezydenckich zagłosować poszła jedynie jedna trzecia uprawnionych kobiet. Choć poprawkę forsował wywodzący się z Partii Demokratycznej prezydent Woodrow Wilson, panie w większości oddały głos na kandydata republikanów. Również kobiety na Starym Kontynencie zawiodły nadzieje partii lewicowych na masowe poparcie.