Polacy za sterami międzynarodowych korporacji? To jak najbardziej realne. Ale pod warunkiem, że firma swoim pracownikom umożliwia równy start i rozwój niezależnie od posiadanego przez nich paszportu.
Polska to atrakcyjny i perspektywiczny rynek. Niemalże wszystkie liczące się międzynarodowe firmy są dziś obecne nad Wisłą. W zależności od strategii przez jedne jesteśmy postrzegani jako solidny, 40-milionowy rynek środkowej Europy. Inne widzą w nas okno na region. Ale co najważniejsze, rośnie liczba tych, które inwestują nie tylko w sieć dystrybucji, lecz także dostrzegają nasz potencjał intelektualny, wspierają gospodarkę opartą na innowacjach, wiedzy i wysokich technologiach. Naturalnymi ambasadorami tej transformacji powinni być polscy menedżerowie robiący kariery w globalnych strukturach tych firm.
Już w 2010 r. eksperci z Uniwersytetu Warszawskiego szacowali, że w swoim CV pracę w korporacji odnotował mniej więcej co trzeci pracujący Polak. Co istotne, wyliczenia te dotyczyły całego okresu po 1989 r. Jak na tę skalę działalności wciąż jednak relatywnie niewielu Polaków ma szansę na zrobienie w korporacjach naprawdę spektakularnej kariery – mierzonej pozycją zawodową, która daje realny wpływ na decyzje biznesowe firmy o globalnym znaczeniu. Pod tym względem Philip Morris International (PMI) należy do wyjątkowego, niestety wciąż niezbyt licznego grona firm, w których Polacy odgrywają bardzo istotną rolę – również w zarządzie głównym w szwajcarskiej centrali.
Dlaczego jest ich niewielu? Odpowiedź brzmi: równość szans. Nie wirtualna, jak z plakatu rekrutacyjnego, ale realna, przekładająca się na codzienne działania. Bez stygmatyzowania pochodzenia czy oceny „akcentu”. A z tym bywa różnie. Wynika to nie tylko ze świadomości, jak bardzo ludzie są różnorodni, ale również z głębokiego przekonania, że różnorodność pracowników w znacznym stopniu determinuje wartość samej firmy i zapewnia jej innowacyjność. Człowiek rzadko stoi w miejscu. Naszym naturalnym żywiołem jest rozwój, zmiana. Kluczem do sukcesu zawsze więc powinna być świadomość ludzkiej różnorodności i dynamiki. Traktowana poważnie idea równości szans przekłada się na każdy aspekt myślenia o pracowniku. Na kwestię równego wynagradzania kobiet i mężczyzn za wykonywanie tych samych zadań, rozwoju zawodowego, a także, co istotne, na kwestię promowania pracowników bez względu na ich płeć, wiek czy właśnie pochodzenie.
Żyjemy w ogromnie ciekawej epoce, która dla naszych rodziców czy dziadków może być spełnieniem marzeń o międzynarodowej karierze. Polak – o ile tylko startuje z realnej pozycji równych szans – może dziś osiągnąć w biznesie dosłownie wszystko. Podstawą najlepszych, najbardziej efektywnych strategii w zakresie rekrutacji i rozwoju pracowników jest rozwijanie ludzi według zasady równych szans. W firmach, w których ten najwyższy poziom został osiągnięty, obywatele naszej części Europy, w tym Polacy, coraz częściej zajmują kluczowe stanowiska w centralach.
Wielokrotnie słyszałem, jak zarządzający międzynarodowymi koncernami komplementowali profesjonalizm i determinację Polaków. Jednak nie zawsze przekłada się to na otwieranie globalnych zespołów zarządzających na liderów z Polski. Wielokrotnie słyszałem, jak ambitni, utalentowani i doświadczeni specjaliści natrafiają na barierę nie do przejścia – „szklany sufit” nie tylko blokuje ich rozwój, ale jest również powodem frustracji, co nierzadko prowadzi do rezygnacji z pracy. Równość szans polega również na tym, aby zapobiegać występowaniu tego szkodliwego zjawiska. Jacek Olczak, prezes ds. operacyjnych w centrali naszej firmy, wielokrotnie wspominał, że kiedy – już z bardzo mocnym doświadczeniem biznesowym – przechodził w Szwajcarii rekrutację na stanowisko dyrektora zaledwie 60-osobowego wtedy polskiego oddziału PMI, doświadczył czegoś w rodzaju zderzenia kulturowego z europejskimi standardami korporacyjnymi. Był szczerze zdumiony tym, że podczas kluczowego spotkania rozmawia z nim cały zarząd, że widzi autentyczne zainteresowanie swoją osobą i ma świadomość, że decyzja o zatrudnieniu lub niezatrudnieniu go będzie podjęta wspólnie i z namysłem. Dziś takich zderzeń kulturowych już nie ma. Niezależnie od tego, czy pracujemy w polskim oddziale, czy w centrali firmy, reguły gry są dokładnie takie same. A Polacy radzą sobie w tej grze doskonale, krok po kroku budując swoja wiarygodność i markę dobrego polskiego menedżera.
Obecność Polaków na eksponowanych stanowiskach w centralach międzynarodowych korporacji to bardzo istotny element wspierający polski biznes, a co za tym idzie również gospodarkę. Im jest ich więcej, tym więcej naturalnych „biznesowych” ambasadorów Polski zagranicą. Dzięki swojej pozycji i wiedzy mogą w naturalny sposób promować nasz kraj, prezentując go jako atrakcyjną lokalizację do prowadzenia inwestycji czy np. realizacji nowatorskich projektów badawczych z udziałem uznanych w świecie polskich uczelni i instytutów naukowo-badawczych.
Ale wciąż mamy pracę do wykonania. Polscy menedżerowie muszą wyzbyć się kompleksów i uwierzyć, że mogą wejść na sam szczyt. Że mamy taki potencjał, że dzisiaj to możliwe. Żyjemy w rzeczywistości, w której dyplom Uniwersytetu Łódzkiego może być równie wartościowy jak ten z Harvardu czy Sorbony. Żyjemy w świecie, gdzie tradycyjne, tzw. dobre wykształcenie już nie gwarantuje sukcesu. Liczy się także osobowość, podejście do ludzi, energia, charyzma, zaangażowanie, czyli tzw. kompetencje miękkie. Ponadto jako naród jesteśmy kreatywni, przedsiębiorczy i pracowici – co w połączeniu z efektywną kulturą pracy międzynarodowych firm i tzw. nawykami skutecznego działania tworzy bardzo skuteczną, wybuchową wręcz mieszankę.
ikona lupy />