Władze w Warszawie uczą się oddziaływania na USA przez lobbing i think tanki.
Wybitny amerykański ekspert od dyplomacji Joseph S. Nye pisał, że każdy wie, czym jest „siła pięści” – hard power. Militarna i gospodarcza potęga często sprawia, że inni zmieniają swoje stanowisko. Hard power może opierać się na pokusach i groźbach.
Ale czasami można osiągnąć rezultaty, których się pragnie, bez stosowania gróźb lub zapłaty. Niebezpośredni sposób osiągania tego bywał czasami nazywany „drugą twarzą władzy”. Kraj może osiągać rezultaty, których pragnie w światowej polityce, ponieważ inne kraje – podziwiając jego wartości, naśladując jego przykład, aspirując do jego poziomu otwartości – chcą za nim podążać. To soft power – sprawianie, by inni pragnęli tych samych skutków, co my – przyciąga raczej ludzi, niż ich przymusza. Nye, były wiceszef Pentagonu w rządzie Billa Clintona konstatuje, że opiera się ona na zdolności kształtowania preferencji innych. „Również w świecie biznesu menedżerowie wiedzą, że przywództwo nie jest jedynie kwestią wydawania poleceń, ale obejmuje również kierowanie przez przykład i pociąganie innych do realizacji celów” – pisał Nye.
Doprowadziło to do wykształcenia się nowej formy dyplomacji, czyli dyplomacji kulturalnej. PiS nie tylko zmienił jej wektor, ale właściwie – patrząc na definicję – wygasił ją. Cały wysiłek instytutów poszedł w kierunku Polonii.
Za jeden drobny krok w stronę wykorzystywania softpower wypada wreszcie polski rząd pochwalić. Chodzi o zamówienie w Waszyngtonie raportu, który miał pomóc w sprawie modernizacji polskiej armii. Center for Strategic and Budgetary Assessments (CSBA) to prestiżowy amerykański think tank. Od innych odróżnia go przede wszystkim to, że używa autorskiego, stworzonego kiedyś dla Pentagonu przez Andrew W. Marshalla narzędzia analitycznego kalkulującego potencjalne zyski i straty.
Musimy pamiętać, że nasz resort obrony czy ośrodki analityczne jak PISM dla Amerykanów są tylko jednymi z tysięcy kontrahentów, z których każdy chce być wysłuchany. Pozyskanie takiego rzecznika jest o wiele skuteczniejsze w lobbingu. Tym bardziej że koszt raportu wynoszący mniej niż 100 tys. dol. to w tym wypadku grosze. Resort Mariusza Błaszczaka słusznie kalkuluje, że zawarte w raporcie CSBA eksperckie opinie trafią do kongresmenów, którzy będą decydować o budżecie na obronność.
Ale dalej poszło coś nie tak, bo raport stoi w sprzeczności z polityką MON. Polska twierdzi, że trzeba koniecznie zwiększyć liczebność armii. Amerykanie z CSBA – że proporcje są w porządku, trzeba tylko dokonać modernizacji. Może być tak, że Amerykanie jako eksperci chcieli zachować niezależność, żeby się nie skompromitować wrażeniem, iż są po prostu najzwyklejszymi lobbystami. Ale z drugiej strony mogą po prostu działać w myśl doktryny Trumpa: „Jeżeli chcecie się dozbroić i myśleć o obecności Amerykanów w Polsce, to macie kupować konkretną amerykańską broń, którą wam wskażemy”.