Gdyby kiedykolwiek, ktokolwiek, zaatakował policję lub legalną demonstrację tak, jak zaatakowani zostali w sobotę w Lublinie, a nie byłoby adekwatnej reakcji, to dowodzący zabezpieczeniem i jego przełożony musieliby szukać sobie nowej pracy - podkreślił szef MSWiA Joachim Brudziński.

W sobotę ulicami centrum Lublina przeszedł Marsz Równości. Legalną demonstrację ochraniała policja. Pochód usiłowali blokować przeciwnicy marszu. W stronę maszerujących i policjantów ze strony przeciwników marszu kierowane były wyzwiska i wulgaryzmy.

Przeciwnicy Marszu Równości usiłowali zablokować pochód już na początku, gromadząc się przy wejściu z Placu Zamkowego w ulicę Kowalską, którędy miał iść Marsz. Policja oddzieliła obie grupy demonstrantów kordonem i skierowała Marsz Równości inną drogą. Kolejna próba blokady pochodu miała miejsce przy skrzyżowaniu ulic Lubartowskiej i Świętoduskiej. Policja wzywała blokujących do rozejścia się, ponieważ zgromadzenie w tym miejscu jest nielegalne. Przeciwnicy marszu nie posłuchali, obrzucali ich wulgarnymi wyzwiskami. Policja użyła granatów hukowych, gazu łzawiącego i armatki wodnej, aby przerwać blokadę. W stronę policjantów poleciały kamienie i okrzyki „Zomowcy!”, wulgaryzmy. Trasa marszu ponownie została zmieniona – pochód przeszedł ulicą Świętoduską do Krakowskiego Przedmieścia, a dalej poruszał się wyznaczoną trasą.

"Jeżeli kiedykolwiek, ktokolwiek, zaatakowałby @PolskaPolicja lub legalną demonstrację w taki sposób jak zaatakowani zostali dziś w Lublinie, a nie byłoby adekwatnej reakcji, to dowodzący zabezpieczeniem i jego przełożony musieliby szukać sobie nowej pracy" - napisał w sobotę na Twitterze szef resortu spraw wewnętrznych.

Policja zapewniła też na Twitterze, że w Lublinie podczas zabezpieczenia demonstracji nie używano jakiejkolwiek broni, w tym broni gładkolufowej, gumowych pocisków itp. "Nie było takiej konieczności. Reagowaliśmy adekwatnie do sytuacji używając zgodnie z prawem środków przymusu bezpośredniego określonych w przepisach. Działania były skuteczne" - podała policja.

Już zapowiedź organizacji Marszu Równości w Lublinie wywołała protesty działaczy PiS, środowisk narodowych, katolickich, które domagały się od prezydenta Lublina Krzysztofa Żuka zakazu organizowania tej manifestacji. Prezydent Lublina w oparciu m.in. o opinię policji mówiącą, że spotkanie uczestników Marszu Równości i kontrmanifestacji mogłoby doprowadzić do konfliktu, co może być zagrożeniem mieszkańców, wydał we wtorek zakaz obu zgromadzeń, ze względów bezpieczeństwa. Powołał się na przepis ustawy Prawo o zgromadzeniach, który umożliwia wydanie zakazu, gdy zgromadzenie może zagrażać życiu i zdrowiu ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach.

Organizatorzy obu manifestacji odwołali się do Sądu Okręgowego w Lublinie, który w środę utrzymał w mocy decyzję prezydenta o zakazie. Na to postanowienie złożone zostały zażalenia do Sądu Apelacyjnego w Lublinie, który ostatecznie w piątek uchylił zakaz. Sąd uznał m.in. że wolność zgromadzeń pełni doniosłą rolę w demokratycznym państwie i jej ograniczanie powinno być traktowane jako wyjątek. Podkreślił też, że to na władzach państwowych ciąży obowiązek zapewnienia pokojowego charakteru zgromadzenia i zagwarantowania ochrony jego uczestnikom.(PAP)

autor: Aleksander Główczewski